niedziela, 21 czerwca 2015

LISTY DO MARII (4)

O ASERTYWNOŚCI.  
Czyli jak być kobietą w średnim wieku i nie zwariować.

Jestem kobietą w średnim wieku. Co to znaczy? Jest to taki wiek w którym oczekują od nas pomocy i dzieci i rodzice. Oczywiście jednocześnie. Tylko siła i asertywność ratuje nas od zagłady. Siła stawianego oporu i słowo „nie” wypowiedziane w porę. Wiem, wiem powiesz: „jesteś jeszcze młoda, dasz radę”, ale co jeżeli nie daję rady? Mam się stać wyrodną córką czy matką?

Jeżeli będę spełniać wszystkie zachcianki lub jak kto woli - obowiązki, wobec matki czy teściowej, to ile zostanie mi sił dla wnucząt? Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy masz grono przyjaciół albo swoją pasję, która zabiera ci wiele cennego czasu, który powinnaś poświęcić rodzinie. To czy powinnaś - to druga rzecz.  
Wobec tego, może najpierw określę swoje potrzeby, marzenia i obowiązki. 

Pomagać trzeba ale dopiero w takiej kolejności jak zapisałam. Moje potrzeby: chcę się rozwijać, a więc muszę czytać, szkolić się i praktykować. Marzenia: pisać, bo to przynosi mi radość i spełnienie. Obowiązki: hm, zastanawiam się od czego zacząć, bo jest ich wiele, może nawet zbyt wiele. Zakupy, gotowanie, sprzątanie, pranie i prasowanie, odkurzanie, mycie okien. Zakupy z mamą, zakupy dla teściowej. Zabawa z wnuczkiem, rozmowa z wnuczką. Boże, gdzie tu czas na pasję i marzenia?! 

Muszę się stać asertywna - powiedziałam do mojej Mamy. „A cóż to za słowo? Nie pasuje do naszej rzeczywistości. To jakiś wymysł cywilizacji. Za naszych czasów nikt nie musiał być asertywny, każdy znał swoje obowiązki i wszystko funkcjonowało jak w szwajcarskim zegarku. Był czas na wszystko, a pamiętaj, że wtedy nie było pieluch jednorazowych, zupek dla dzieci w słoiczkach ani pralek automatycznych. Nie mieliśmy samochodów, telefonów komórkowych, ba, nawet stacjonarnych telefonów było jak na lekarstwo. Nikt nie śpieszył się, nie popędzał dzieci, ani nie pracował tyle godzin. Mieliśmy mniej, ale byliśmy szczęśliwsi. Telewizję oglądaliśmy sporadycznie, a komputer to już chyba wynalazek diabła...”. 

W tym momencie uznałam, że pora przerwać mojej rodzicielce te wywody. Mamo, postępu przecież nie zahamujesz. „Może i nie, ale będę żyła po swojemu, wolniej i spokojniej i tobie też tak radzę". No widzisz, jesteś asertywna, jasno wyrażasz swoje potrzeby, jesteś szczera i konsekwentna. Moja mama chwilę się zastanowiła i powiedziała: „jeżeli to jest ta asertywność, to w porządku, jestem za. Kobiety, które pracowały, miały tyle samo obowiązków co i te, które były w domu. Ciężka praca na dwóch etatach, a tu mąż mówił do żony:  skoro chciałaś pracować to teraz masz. 
I dalej czytał gazetę, kiedy ona zmywała po późnym obiedzie. 

Kobiety wyzwolone, które spełniały się zawodowo, były postrzegane jako egoistki, bo kobieta nie mogła mieć zbyt wiele czasu dla siebie. Teraz jest inaczej, kobiety się uczą, pracują, awansują, dobrze zarabiają. Małżonkowie dzielą obowiązki między sobą bo są partnerami. To po co komu ta asertywność? Wolę się w to nie wgłębiać. Dyskusja o asertywności zaprowadziła nas donikąd. Jeżeli chcę być asertywna, ktoś na tym ucierpi - mąż, dzieci albo rodzice. To jakie jest wyjście? Muszę być zorganizowana, energiczna, elastyczna, pobłażliwa dla siebie, bo jeżeli chcę więcej pisać to będę mniej prasować, rzadziej myć okna, mniej spać lub zrezygnuję z miłych spotkań z przyjaciółmi. 

A może jasno określę swoje potrzeby i przedstawię swój punkt widzenia. Będę szczera wobec siebie i innych. Tak też uznałam, droga Mario. Ta dyskusja stała się dla mnie kolejną okazją do rozwoju osobistego i duchowego. 

Dla pewności poproszę Anioły o odwagę i przewodnictwo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz