niedziela, 7 czerwca 2015

CAFFE MEWA (1)

         Nareszcie dojechałam. Pięć godzin w drodze. Dotarłam nad morze, czytam na drogowskazie - Rewa. Nic mi ta nazwa nie mówi ale nie mam siły jechać dalej. Zresztą gdzie jest to dalej? 

Jadę przed siebie całą noc, a teraz muszę odpocząć. Zjeżdżam z głównej drogi i zatrzymuję się w przydrożnym barze. Zaparkowałam swój samochód i z trudem ruszyłam w stronę drzwi z napisem Bar. Wszystko mnie boli, a więc mój mąż miał racje mówiąc że ten mały samochodzik jest dobry na jazdę po mieście, a ja z uporem maniaka twierdziłam, że jak zwykle przesadza. Teraz kiedy przejechałam tyle kilometrów...No właśnie,  ile tych kilometrów ja przejechałam? Muszę to sprawdzić, a w zasadzie - nic nie muszę. Chcę napić się dobrej kawy. 

Siedzę o siódmej rano w przydrożnym barze w miejscu w którym w życiu nie byłam. Jest cicho i spokojnie, oprócz mnie przy innym stoliku siedzi młoda kobieta w ciąży. Zamówiłam słodkiego rogalika i kawę z dużą ilością mleka. Pięknie pachnie wanilia, kakao, a może czekolada więc mam nadzieję na dobrą kawę. Znudzona samotną podróżą rozglądam się wokoło: wnętrze baru jest przytulne, chociaż nazwa Bar trochę mnie zniechęca. Piękna zieleń za oknem przyciąga mój wzrok. 

Z zadumy wyrywa mnie miły głos kelnerki. Pięknie tutaj – prawda?. Kiwam głową na znak aprobaty. Kelnerka miła, młoda osoba, uśmiecha się do mnie przyjaźnie i rozpoczyna grzecznościową rozmowę – Pani na urlop czy tylko przejazdem? Zamyślam się i zamiast odpowiedzi zadaję pytanie – Czy jest tu może jakiś dobry pensjonat? Jest ich wiele ale jeden z nich mogę pani polecić z czystym sumieniem. 

Pachnąca kawa w ładnej kremowej filiżance skupiła moją uwagę, kelnerka z wprawą zachęciła mnie do konsumpcji śniadania obiecując, że po śniadaniu wrócimy do tematu. Z przyjemnością przystałam na jej propozycję. Jadłam z apetytem i nawet nie zauważyłam, że dziewczyna przy sąsiednim stoliku przygląda mi się z zainteresowaniem. Uśmiecham się do niej i skinięciem ręki zapraszam ją do mojego stolika. Siada obok i nic nie mówi. Przepraszam panią za poufałość ale niezręcznie mi jakoś w pustej kawiarni siedzieć przy różnych stolikach. Nic nie mówi tylko kiwa głową. Czy pani jest smutna, czy tylko mi się wydaje? – próbuję podtrzymać rozmowę chociaż już widzę, że to był błąd bo moja towarzyszka nie ma ochoty na rozmowę. Patrzy tylko na mnie dużymi, pięknymi oczami pełnymi łez i nie może wydusić z siebie ani słowa. Daję za wygraną. Kończymy śniadanie w milczeniu. 

Potem ona zaczęła mówić trochę ochrypłym ale jakże zmysłowym głosem. Bardzo dziękuję za zaproszenie do swojego stolika. Przepraszam, nie jestem dzisiaj dobrym kompanem do rozmowy. Jeszcze raz przepraszam. Żeby się nie rozpłakać szybko wstaje, podchodzi do bufetu, płaci i wychodzi rzucając przez ramię krótkie - do widzenia. Dopijam kawę i już przy mnie pojawia się kelnerka, zbiera naczynia na tacę i jednocześnie wraca do naszej poprzedniej rozmowy. Jest u nas wiele prywatnych kwater, chociaż jest też wyjątkowy pensjonat nad samym morzem. Pięknie położony w cichym miejscu na końcu plaży. To Pensjonat u Basi. Zwykle jest zajęty cale lato, ale teraz szykuje się tam jakiś większy remont i jest mniej gości niż zwykle. Może będzie miała pani szczęście. Dziękując jej za informacje, płacę rachunek ze sporym napiwkiem. 

Wyszłam na zewnątrz i zachęcona piękną pogodą rześkiego poranka, poszłam na mały spacer. Dość długo podziwiałam ogród, który otaczał przydrożny bar. Zamyślona, poczułam czyjś wzrok na moich plecach. Odwróciłam się spokojnie i zobaczyłam starszą panią o twarzy tak pięknej, że aż nierzeczywistej. Piękny, prawda? – zagadnęła mnie niczym stara znajoma. Tak – potwierdziłam. Gdyby pani kiedyś potrzebowała ogrodnika to polecam moją wnuczkę Wiolcię, dam pani wizytówkę. Nie, dziękuję. Nie jestem stąd. Och, to nie szkodzi. Nigdy nic nie wiadomo. Wyciągnęła w moim kierunku rękę z wizytówką. Jest pani bardzo miła odparłam , zabrałam wizytówkę, wcisnęłam ją do torebki i szybko odeszłam w stronę parkingu. 

Dopiero w samochodzie poczułam się spokojna. Postanowiłam odnaleźć pensjonat u Basi i zatrzymać się w nim na parę tygodni. Wjechałam do miasta i cichego o tej porze dnia. Minęłam parę przecznic, zobaczyłam parking i kiosk Ruchu - taki, jaki pamiętałam z dzieciństwa. Przepraszam, czy daleko jeszcze do Pensjonatu u Basi – pytam uprzejmie panią z kiosku. Już bardzo blisko – kobieta wskazuje mi kierunek, wychylając głowę z małej budki. Przepraszam – donośny głos z kiosku zatrzymał mnie prawie w miejscu. Przepraszam, ale musi pani trochę poczekać bo Basia pojechała jakieś dziesięć minut temu do miasta. Ostatnia partia turystów do niej zjeżdża i pewnie pojechała na targ po zakupy. Niech pani poczeka tu w parku bo widzę, że jesteś dziecko zmęczona. W zasadzie to dobry pomysł – powiedziałam do uprzejmej kioskarki i udałam się we wskazanym przez nią kierunku. 

Ktoś już siedział na ławeczce pod drzewem. Podeszłam bliżej, a tu niespodzianka! Moja znajoma z kawiarni. Dosiadam się bez pytania. Czy warto płakać w twoim stanie? Twoje dziecko też pewnie jest niespokojne, mówię do zapłakanej dziewczyny i podaję jej chusteczkę do nosa. Dziękuję - odpowiada i trochę się uspakaja albo ją peszy moja obecność. Wytrzyj nos i powiedz mi co cię tak zasmuciło? Może razem coś zaradzimy? Co dwie głowy to nie jedna – gadam coś bez sensu aby odwrócić jej uwagę. Widzę, że trochę się waha ale ostatecznie wyciera nos i zaczyna opowiadać. 

Mam na imię Izabella. Alicja - odpowiadam. Od czego mam zacząć – mówi sama do siebie. Chyba od początku – zachęcam. W zasadzie nie ma o czym mówić. Zaczęło się od wielkiej miłości do przystojnego i młodego szefa mojego działu, który okazał się zwykłym draniem i tchórzem. On chce być niezależny i wolny, a ja zafundowałam sobie dziecko. Pani da wiarę? Jakby go przy tym nie było. Na pociechę powiedział mi, że do mnie nic osobiście nie ma ale na dziecko się nie zgadza. Ja mu na to, że w tej sytuacji on już nie ma nic do gadania. 

Zrobiła przerwę bo znowu się rozpłakała. Spakował się i wyprowadził ze swojego mieszkania, jak się potem okazało, wynajętego z opłatą na jeden miesiąc z góry. Trochę oszczędności jeszcze mam ale w Warszawie sama z dzieckiem się nie utrzymam. Przyjechałam tu – mówiła dalej nie patrząc mi w oczy – bo znam dobrze te okolice. Pracowałam tu przez parę sezonów za czasów studenckich. Byłam barmanką tu niedaleko w Caffe Mewa. No to myślę, że znajdziesz tu pracę i wszystko się ułoży. Ja też tak myślałam – znowu wybuchnęła płaczem. 

Żeby odwrócić na chwilę jej uwagę, pytam o termin porodu. Dziewczyna zaraz się uspakaja i głaszcze po małym brzuszku – To jeszcze dwa miesiące, a może tylko dwa – trochę się na szczęście uspokoiła  i wytarła nos. Ja tak ciągle mówię, a nie zapytałam co panią tu sprowadza? Po pierwsze mów mi po imieniu. Mam na imię Alicja. Skinęła głową na znak aprobaty – a po drugie, kłopoty to chyba nasza specjalność. Spojrzała na mnie z zainteresowaniem. Powiedzmy, że teraz jestem na wczasach. Jest środek lata więc chyba to naturalne, że przyjechałam tutaj na urlop...od kłopotów. 

Trochę się uspokoiła, a mnie zrobiło się jej żal. Przyciągnęłam bliżej moją torebkę, a w niej moje ukochane karty anielskie. Przyjechałam tak wcześnie bo chciałam spotkać się z właścicielami Mewy – kontynuowała smutnym głosem Iza. To dobrzy ludzie i miałam nadzieję na pracę nawet w moim stanie. Pojechałam wprost do kawiarni, a tam zamknięte na głucho. Jest środek sezonu ale kartka na drzwiach pozbawiła mnie ostatniej nadziei: Lokal zamknięty. Wynajmę lub sprzedam. Pod spodem podano adres biura nieruchomości. Myślałam, że serce mi pęknie bo w tej sytuacji już naprawdę nie wiem co mam zrobić. 

Mam pomysł – odparłam. Popatrzyła na mnie smutnymi oczami, chwilę się wahała ale najwyraźniej postanowiła mnie wysłuchać. Zamieniam się w słuch. Zróbmy sobie wakacje - powiedziałam. Zamieszkajmy w Pensjonacie u Basi. Odpoczniemy, rozejrzymy się i na pewno coś nam wpadnie do głowy. W sumie to dobre rozwiązanie, wakacje na pewno nam się przydadzą. Wiesz, jestem bardzo zmęczona i głodna. Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam ze zdziwieniem, że siedzimy tu już od godziny. Doprowadź się do porządku – podałam jej kolejna chusteczkę - i jedziemy do pensjonatu. 

Pojechałyśmy moim samochodem bo Iza zostawiła swój na rynku i przyszła na piechotę. Pensjonat był rzeczywiście bardzo ładnie położony. Zabytkowy budynek wśród starych
drzew. Kwiaty w oknach, przed wejściem i w pięknym stylowym wnętrzu, świadczyły o dbałym i wrażliwym właścicielu. Urocze miejsce – powiedziałam i pchnęłam lekko do przodu moją nową znajomą, którą też najwyraźniej urzekło to miejsce. W pensjonacie panował spory ruch. W recepcji kilka osób dyskutowało podniesionym głosem ale na nasz widok dyskretnie zamilkli. 

Czym mogę służyć – odezwała się do nas ładnie opalona blondynka w średnim wieku. Czy macie państwo wolne pokoje – zapytałam – na początek na dwa tygodnie. Dwie jedynki czy jeden pokój? Dwie jedynki – szybko odpowiedziała Iza. Mają panie szczęście, dwa najładniejsze pokoje z widokiem na morze są aktualnie wolne. Jest tylko pewien problem. Mam aktualnie dużą grupę turystów z Anglii. Jak znam życie, będzie hałas, bieganina i nocne rozmowy. Bierzemy – zdecydowałam za nas obie. 

Młody chłopak z obsługi hotelowej zaoferował swoją pomoc przy bagażach. Z ochotą się zgodziłam. Byłam już bardzo zmęczona, a Iza też ledwo stała na nogach. Młodzieniec złapał moje bagaże i pobiegł na górę. My wdrapałyśmy się na piętro po drewnianych schodach. Jestem bez kondycji – powiedziałam do mojej towarzyszki. Nie żartuj sobie ja poruszam się jak słonica, ale jeszcze mały korytarzyk i już będziemy. Zmęczone, ale w dobrym nastroju dotarłyśmy do drzwi pierwszego pokoju gdzie stały moje bagaże.Przystojniak, który je przyniósł zbiegał już po schodach, wołając: Miłego pobytu! Dziękujemy, wykrzyknęłyśmy 
chórem. 

Ledwo otworzyłam drzwi mojego pokoju gdy przybiegła Iza i  szarpiąc mnie za rękaw wołała jak mała dziewczynka – Zobacz jaki mam piękny pokój, no chodź, zobacz! Poszłam za nią posłusznie i stanęłam w progu jej pokoju. Fakt, był naprawdę uroczy: Jasno turkusowe ściany i białe stylowe meble, takie zacierane. Sama nie wiem czy stare czy umiejętnie zrobione. Wygodne, duże łóżko, zaścielone puszystą kapą w kolorach tęczy i taki sam dywan na podłodze. Cudowne białe lampki na nocnych szafkach i biały wazon na małym stoliku, a w nim bukiet frezji, kolorowy i pachnący. Spójrz na łazienkę - zawołała Iza. Zobaczyłam turkusowe morze, pełne muszelek, ogromne lustro i pachnące ręczniki w kolorze turkusowo- białym, pięknie dobrane do całości. Jak tu pięknie, jestem taka szczęśliwa – radośnie wykrzykiwała Iza. 

Dziwne, co z nami kobietami robi ciąża. Dopiero płakała, a teraz już szaleje z radości. Zdecydowanie wolę ją taką radosną. Jest naprawdę piękną kobietą, mimo tak zaawansowanej ciąży. Przepraszam chyba mnie poniosło – powiedziała to jakby czytała w moich myślach. Może zobaczymy twój pokój? Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że jeszcze do niego nie zdążyłam wejść, a moje bagaże wciąż stoją pod drzwiami. 

Otworzyłam drzwi mojego pokoju. Ściany w kolorze cynamonu, meble w kolorze wanilii, wszędzie ten sam motyw kwiatowy jak w amerykańskim filmie. Kapa, zasłony, poduszki i dwa duże fotele, obite identyczną tkaniną w duże piękne kwiaty. Kremowe i herbaciane róże z dodatkiem zieleni na tle szarego lnu, wyglądały naprawdę imponująco. Popatrzyłyśmy na siebie zdziwione jak nam się udało tak intuicyjnie wybrać pokoje. Pięknie – tylko tyle mogłam z siebie wydusić. Postanowiłyśmy trochę odpocząć więc Iza podśpiewując sobie, poszła do swojego pokoju, a ja w ubraniu padłam na łóżko, przymknęłam tylko oczy i odpłynęłam gdzieś daleko w głęboki sen. 

Obudziło mnie delikatne pukanie do drzwi. Otworzyłam oczy i jak zwykle w takiej sytuacji zadałam sobie szereg pytań: gdzie ja jestem? Która to godzina?.  Miły, kobiecy głos zza drzwi zapraszał na obiad. Wstałam pospiesznie, otwarłam drzwi, a tam nasza uśmiechnięta gospodyni, osobiście się fatygowała i jeszcze na dodatek mnie przeprosiła - Przepraszam, nie chciałam dzwonić, żeby telefon pani nie przestraszył bo potem tylko boli głowa. - Dziękuję serdecznie. Zaraz się ogarnę, obudzę Izę i zejdziemy na dół. - Będę czekała w recepcji. Cichutko odeszła, a ja zapukałam do mojej nowej przyjaciółki. 

Drzwi otarły się natychmiast, a Iza stała już gotowa do wyjścia. No, nareszcie wstałaś bo umieram z głodu - wykrzyknęła.  Obie wypoczęte i zadowolone zeszłyśmy do recepcji. Wyglądałyśmy na dwie przyjaciółki na urlopie, a może na matkę i córkę na ostatnich wakacjach we dwie. Swoją drogą byłoby to cudowne, ale nie mogę się tak angażować uczuciowo bo przecież znamy się dopiero kilka godzin. Może to okoliczności w jakich 
się obie znalazłyśmy tak nas do siebie zbliżyły. 

Proszę za mną – uczynna pani Basia zaprowadziła nas do jasnej i przestronnej jadalni, wskazując na stolik w końcu sali, przy oknie. Tu będzie wam wygodnie – wyszeptała konspiracyjnie. Pyszny obiad zjadłyśmy prawie w milczeniu. Ciasto z malinami i kawa z dużą ilością mleka zupełnie mnie rozleniwiły.  Iza przeciwnie, zarumieniła się i wyraźnie się ożywiła. Co byś powiedziała na spacer?  Proszę... Chyba nie odmówisz ciężarnej?. Oczywiście że nie – odpowiedziałam bardziej ochoczo niż to było naprawdę. Przywitało nas wczesne popołudnie i nawet słońce już tak nie dokuczało. Szłam powoli nie pytając o cel naszej przechadzki. Całkiem miło nam się rozmawiało. O wszystkim i o niczym.

                                                                                                                                   c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz