poniedziałek, 25 grudnia 2017

WIGILIJNA OPOWIEŚĆ



Dzwonek do drzwi w sobotnie przedpołudnie zupełnie mnie zaskoczył. Właśnie miałam na twarzy maseczkę z alg i wyglądałam jak istota z innej planety. I to na pewno nie był komplement.

– Kto tam?! – krzyknęłam do domofonu, żeby wystraszyć potencjalnego domokrążcę.

– To ja, Roma. Dlaczego tak wrzeszczysz, o mało nie dostałam zawału? – uwolniłam przycisk z kluczykiem i bramka niczym sezam otworzyła się przed moją przyjaciółką.

– Wyobraź sobie, kochana, co mnie dzisiaj spotkało z samego rana. – Weszła do mojego domu tak zaaferowana, że nie zauważyła mojego kosmicznego wyglądu.

– Wygrałaś w totolotka?

– Nie żartuj sobie. Wiesz, jestem taka wściekła, że nie mogę znaleźć sobie miejsca. Wyobraź sobie, że on zjawił się u mnie dzisiaj o dziewiątej rano, oczywiście niezapowiedziany i od razu wypalił z tą propozycją. No i oczywiście odmówiłam mu, bo przecież jestem już umówiona z tobą.

– Zaraz, jaki on i co to za propozycja? Przypominam ci, kochana, że w naszym wieku każda, nawet niemoralna propozycja jest bezcenna, a zwłaszcza z rana.

Przyjaciółka spojrzała na mnie, jakbym była przeźroczysta, chociaż miałam tę zieloną maseczkę na twarzy. Dziwnie się poczułam, ale co tam, zachowywałam się tak, jakbym codziennie tak biegała po domu. Zaparzyłam dla nas dwie kawy. Zrobiłam to machinalnie, nawet nie pytając Romy, czy ma na nią ochotę. Usiadła jak zwykle w kuchni przy oknie i zapatrzyła się na sikorki, które właśnie przyleciały do karmnika na śniadanie.

– Dowiem się w końcu, co ci się dzisiaj przytrafiło?

– Co ty masz na twarzy? – W końcu zauważyła.

– Maseczkę. A co, myślałaś, że właśnie linieję? – poszłam do łazienki doprowadzić się do porządku. Kiedy wróciłam po kwadransie, Roma dalej siedziała, gapiąc się przez okno. Obie kawy wylałam do zlewu, bo już zupełnie wystygły.

– Dzisiaj Artur zaproponował mi wczasy w Szczyrku, od Wigilii do Nowego Roku. Co on sobie myślał, przecież my się prawie nie znamy – mówiła wzburzona.

Artur to emerytowany profesor, którego Roma poznała w lutym tego roku w przychodni, będąc na kontroli u okulisty. Potem spotkali się tam jeszcze kilka razy, podobno on przychodził tam w nadziei, że ją spotka. W końcu odważył się i zaprosił ją na kawę. I tak stali się parą przyjaciół. On jej pomaga w domowych pracach wymagających męskiej ręki, a ona w rewanżu zaprasza go na niedzielne obiady składające się z dwóch dań i deseru.

– Chodzicie razem do teatru i do kina, na zakupy i spacery. Spędzacie ze sobą dużo czasu, ja osobiście nie widzę nic niestosownego w tym zaproszeniu. Roma, to bardzo ładnie z jego strony, to oznacza że jesteś dla niego bardzo ważna. Dlaczego to cię tak zdenerwowało? Przecież nie jesteś już dziewicą i nie przeraża ci chyba spanie z mężczyzną w jednym łóżku.

– No wiesz, Wiktoria, ty wszystko sprowadzasz do jednego. Artur jest dżentelmenem i zaproponował mi zakwaterowanie w dwupokojowym apartamencie, i zadeklarował, że będzie spał na kanapie w salonie, a mnie odda sypialnię na wyłączność.

– I to cię tak wkurzyło?

– Nie żartuj sobie ze mnie. Przecież umówiłyśmy się, że spędzimy te święta razem.

– A, to o to chodzi? Mną się nie przejmuj, już jakiś czas temu córka zaprosiła mnie do siebie, ale odmówiłam ze względu na ciebie, lecz w tej sytuacji byłby wilk syty i owca cała. Ada się ucieszy, jak przyjmę jej zaproszenie, no i dzieciaki zobaczę – skłamałam na zawołanie, bo nie chciałam by Roma rezygnowała z fajnego wyjazdu z mojego powodu.

– Myślisz, że to wypada?

– Myślę, że tak. Pozostaje tylko pytanie, czy ty chcesz pojechać tam z Arturem?

– Bardzo chcę, jak niczego na świecie – spojrzała na mnie zmieszana.

– To bierz telefon i dzwoń, póki się jeszcze nie rozmyślił. No dzwoń! – ponagliłam ją.

Wzięła telefon i wyszła do sąsiedniego pokoju. Wróciła podekscytowana i oznajmiła mi, że on bardzo się ucieszył i wszystko już sobie wyjaśnili. Za kilka minut usłyszałyśmy klakson przed domem.

– To Artur, bardzo cię przepraszam, Wiki, ale musimy przed wyjazdem omówić jeszcze kilka spraw – ucałowała mnie i wyszła.

Pomyślałam sobie. jaki świat jest dziwny. A może świat jest w porządku, tylko to ludzie niepotrzebnie komplikują sobie życie? Ja bynajmniej nie miałam pretensji do mojej przyjaciółki, że wystawiła mnie do wiatru tuż przed Wigilią. Cieszyłam się jej szczęściem, bo ona zasługuje na wszystko co najlepsze. Od sześciu lat jest zupełnie sama, ja to chociaż mam dzieci. No cóż, średnie to pocieszenie, bo i tak zostałam na święta sama. Ada wyjechała z rodziną do teściów, Kuba pojechał na narty ze swoją nową przyjaciółką i szusuje gdzieś w szwajcarskich Alpach, wrócą dopiero po Nowym Roku. Najmłodszy Filip wybrał się do ciepłych krajów, tak na przekór wszelkim zwyczajom. Nie mam do nich pretensji, razem z mężem tak ich wychowaliśmy, żeby spełniali swoje marzenia i żyli po swojemu.

No cóż, a ja postanowiłam dłużej nie udawać, że święta nie istnieją. Zrobiłam listę zakupów, bo ten czas rządzi się swoimi prawami. Sama czy nie, musi być na bogato. Przez kolejne dwa dni lepiłam pierogi z kapustą i grzybami, zrobiłam barszcz czerwony na zakwasie, który dostałam od Romy. Kochana Romeczka straciła głowę dla Artura. Powiedziała mi w głębokiej tajemnicy, że kanapa w salonie nie nadaje się do spania i że kolejny raz w życiu zakochała się jak szalona. A ja się cieszę, że chociaż trochę się do tego szczęścia mojej przyjaciółki przyczyniłam. W ferworze przedświątecznej radości upiekłam makowiec, sernik i maślane ciasteczka.

Zrobiłam śledzie, rybkę po grecku i właśnie miałam zabrać się za makówki, kiedy mój telefon rozdzwonił się gdzieś w przedpokoju. Nim wygrzebałam go z torebki, zamilkł. Myślałam że to kolejny raz dzieci, bo przez ostatnie dni wprost zadręczały mnie telefonami. A to martwiły się na zmianę, że będę sama na święta, a to kolejny raz upewniały się, czy u mnie jest wszystko w porządku. Z początku byłam zadowolona, bo moje matczyne ego zostało mile podłechtane, ale teraz czuję się po prostu osaczona, chyba wyłączę ten telefon i będę miała święty spokój.

Z tym postanowieniem ruszyłam do kuchni z komórką w ręku, włożyłam na nos okulary i jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam nieznany mi numer. Wpadłam w panikę i teraz to ja obdzwoniłam całą trójkę. Moje dorosłe już pociechy ucieszyły się bardzo, że u mnie wszystko w porządku i kolejny raz złożyliśmy sobie świąteczne życzenia. Wytłumaczyłam sobie, że ten telefon to musi być jakaś szczególna promocja usług bankowych albo jakichś tam innych świątecznych produktów. Pomyślałam z empatią o osobach, które z powodu wykonywanej pracy są nielubiane przez większość użytkowników telefonów komórkowych.

Zabrałam się za porządki i kiedy podziwiałam efekt mojej kilkugodzinnej pracy, telefon rozdzwonił się ponownie.

– Słucham – warknęłam do telefonu.

– Czy pani Wiktoria Łaniewska?

– Tak, słucham.

– Nazywam się Teodor… – i tyle usłyszałam, bo trzaski na linii przerwały na moment połączenie.

– Słucham! – już chciałam odłożyć telefon, kiedy usłyszałam kolejny strzępek rozmowy – No i Bonita utknęła w piwnicy pani domu…– i znowu jakieś trzaski przerwały rozmowę. Próbowałam oddzwonić na numer, który wyświetlił się na ekranie, ale bezskutecznie.

– Abonent jest poza zasięgiem lub prowadzi rozmowę – powiedziała do mnie automatyczna sekretarka.

Może to pomyłka – pomyślałam przez chwilę, ale przecież ten Teodor wymienił moje imię i nazwisko. Ale chyba się pomylił, przecież ja nie mam w domu piwnicy…I wtedy mnie olśniło. Przecież chodzi o mój domek w górach, wieki tam nie byłam. Głównie córka korzystała z niego i spędzała tam dużo czasu z rodziną. Wielokrotnie mnie zapraszała, ale zbyt mocno przypominało mi to miejsce mojego męża, bo ten dom to było jego ukochane miejsce na ziemi. Spędziliśmy tam wiele pięknych chwil. Planowaliśmy przenieść się do Twardorzeczki na stałe z chwilą, kiedy Jurek przejdzie już na emeryturę, ale się nie doczekaliśmy. Kiedy mąż zmarł (mój Boże, to już trzeci rok!) nie chciałam tam wracać.

No cóż, nie mogę pomóc temu człowiekowi, bo nie wiem zupełnie o co mu chodzi. Jaka Bonita, no i dlaczego utknęła w piwnicy mojego domu? Może to jakiś włamywacz, aż strach pomyśleć, co mogłoby się przydarzyć samotnej kobiecie mieszkającej w takim odludnym miejscu.

Położyłam się spać dość wcześnie, bo poczułam zmęczenie po trudach świątecznych przygotowań. Byłam z siebie dumna, że tyle zdołałam zrobić w tak krótkim czasie. Nie chciałam się przyznać przed sobą, że te wszystkie prace były po to, by nie myśleć o samotności, która przerażała mnie głównie w święta. No cóż, niczego już nie zmienię, więc chociaż zrobię wszystko, by było pięknie i wyjątkowo. Pomyślałam przez moment, że może samotny wędrowiec zawita w progi mojego domu, więc – jak tradycja nakazywała – przygotowałam się na tę ewentualność. Zasnęłam w przeświadczeniu, że nie będę w święta sama.

Wcześnie rano pojechałam na cmentarz, by postawić na grobie Jurka stroik świąteczny. Tym razem nie wdawałam się z nim w niepotrzebne dyskusje, bo to kończyło się zawsze płaczem i pretensjami, miałam żal do niego za to, że zostawił mnie samą. Tym razem życzyłam mu szczęśliwych świąt i w pośpiechu wróciłam do samochodu. Zimno doskwierało, a ciemne chmury zapowiadały opady śniegu.

Wpadłam do domu wiedziona jakimś złym przeczuciem. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który zostawiłam na komodzie w przedpokoju i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam kilka nieodebranych połączeń. Kolejno każde z moich dzieci dopytywało, co u mnie. Jakby się zmówili czy co? Roma dzwoniła kilka razy. No i znowu wyświetlił się ten tajemniczy numer, ale tym razem była to wiadomość esemesowa.

Teodor: Droga pani, dzwoniłem wczoraj w sprawie mojej kotki Bonity, która wiedziona wrodzoną ciekawością wlazła przez uchylony lufcik do piwnicy pani domu i utknęła tam na dobre. Rozpaczliwie oczekuję szybkiej pomocy, bo w przeciwnym razie będę zmuszony włamać się do pani domu i w konsekwencji spędzić Wigilię w więzieniu. Teodor Biały. Ps. Proszę o szybką odpowiedź.

Ja: Bardzo mi przykro z powodu zaistniałej sytuacji, ale nie będę mogła panu pomóc. Zdaje sobie pan sprawę, że dzisiaj jest Wigilia? A tak w ogóle, skąd ma pan numer mojego telefonu?

Teodor: Numer mam od naszych wspólnych sąsiadów, niestety pani córka tym razem zapomniała zostawić klucz na wypadek, gdyby się coś stało. Błagam panią o pomoc. Bonita jest wredną starą kotką, ale to jednak moja przyjaciółka. Nie poradzi sobie w tak ekstremalnych warunkach. Zaznaczam również, że nie odpowiadam za ewentualne zniszczenia, których może dokonać w efekcie skrajnych emocji.

Miotałam się po domu, próbując podjąć jakieś rozsądne działanie. Przyszło mi do głowy kilka pomysłów, ale w obliczu rozpoczynających się właśnie świąt i złej pogody nie udało się wdrożyć ich w życie.

Ja: Dobrze, przekonał mnie pan. Przyjadę z odsieczą. I mam nadzieję, że to nie głupi żart, bo zapewniam pana, że jestem bardzo złośliwą starą kobietą, która skutecznie uprzykrzy panu życie. Wyjeżdżam za godzinę, a więc na miejscu będę około trzeciej. Do tego czasu jest pan skazany na siebie. I uprzedzam że robię to wyłącznie z miłości do zwierząt.

Teodor: Czekamy w takim razie niecierpliwie i dziękuję w imieniu Bonity.

No to się urządziłam, ta moja empatia i brak asertywności nie raz już postawiły mnie w niezręcznej sytuacji. No cóż było robić, nie mogłam zostawić zwierzęcia w tak trudnym położeniu i to na dodatek w Wigilię. Wytoczyłam z garażu dopiero co wstawiony tam samochód. Pieczołowicie spakowałam wszystkie smakołyki i wyruszyłam w podróż. Tego bym się po sobie nie spodziewała, że będę przejmować się losem kota do tego stopnia, żeby zmienić swoje plany na wigilijny wieczór. Pierwsze kilometry upłynęły spokojnie, potem śnieg utrudniał mi jazdę. Kiedy dotarłam na miejsce, było dobrze po czwartej, a pierwsza gwiazdka już błyszczała na niebie. Przed domem mój sąsiad razem z jakimś mężczyzną przybierali choinkę w kolorowe światełka. Na mój widok ochoczo ruszyli na przywitanie. Podwórko zastałam odśnieżone, drogę dojazdowa również. Widać, że panowie nie marnowali czasu.

– Dzień dobry pani. Teodor Biały. – Postawny mężczyzna przedstawił się i pocałował mnie w wyciągniętą na powitanie dłoń. Był uroczy i trochę staroświecki, chociaż wyglądał dość młodo.

– Witaj Wiktorio. – Mój sąsiad, który opiekował się naszym domem od lat, pocałował mnie w policzek i przepraszając, oddalił się w stronę swojego domu.

– Mieszkam tam – Teodor wskazał ręka dom na końcu drogi, który mienił się tysiącem światełek jak na reklamie Coca-Coli.

– No to chodźmy ratować Bonitę. – Wyjęłam z torebki pęk kluczy i otworzyłam drzwi.

W domu panował wzorowy porządek, widać było, że dzieci należycie o niego dbały.

– Pięknie tu u pani. – Teodor rozejrzał się po wnętrzu urządzonym w góralskim stylu.

Domy z bali mają ten specyficzny urok, który działa na wszystkich bez wyjątku – pomyślałam.

– No to chodźmy ratować pana przyjaciółkę. – Otworzyłam drzwi do piwnicy, zapaliłam światło, a Teodor zaczął nawoływać kotkę. Zamiauczała porozumiewawczo gdzieś w głębi piwniczki.

– Tu jesteś, moja droga.

Kotka zwinięta w kłębek leżała sobie spokojnie na beczce, w której kiedyś była kiszona kapusta. Była zjawiskowa. Wielka perska kotka o szarosrebrnym umaszczeniu. Miała piękne, jasnoniebieskie, mądre oczy. Jej pan troskliwie wziął ją na ręce, ale wyśliznęła mu się zgrabnie i poszła wprost do domu. Bez zastanowienia wpakowała się na fotek koło kominka, który zwykle zajmował Jurek.

– Przepraszam bardzo za moją kotkę, ale on zupełnie się z nikim nie liczy.

– Nic się nie stało – poczułam jakąś dziwną nić porozumienia z Bonitą, jakbym ją znała od wieków.

– Może ja w drodze rewanżu pomogę zapalić w kominku. Gdzie jest drewno?

– W drewutni za domem. Jeżeli w ogóle tam jest, nie było mnie tutaj od trzech lat. – Nie wiem, dlaczego zwierzałam się zupełnie obcemu człowiekowi. Zanim się obejrzałam, on już przybył z naręczem drewna.

– Jest pani zaopatrzona na całą zimę – mówił, strzepując śnieg na progu domu. – Mam taką propozycję. Ponieważ to trochę potrwa, zanim w pani domu zrobi się ciepło, zapraszam do mnie na wigilijną kolację. Nie mam nic specjalnego do zjedzenia, ale jak pani nie pogardzi pstrągiem świeżutko przyrządzonym z masełkiem i pietruszką oraz tradycyjną sałatką jarzynową, to bardzo zapraszam.

– Nie mam specjalnie wyboru, więc chętnie skorzystam, a o jedzenie proszę się nie martwić, bo mam wszystko, czego potrzeba, w bagażniku samochodu.

– No to zapraszam. W kominku pali się już całkiem dobrze, więc możemy spokojnie ewakuować się do mojego domu, tym bardziej, że pora zrobiła się późna.

Teodor zabrał kotkę, a ja zamknęłam dom i wspólnie ruszyliśmy do niego. Mój terenowy samochód bezpiecznie poruszał się po ośnieżonej drodze. Kolejny raz z miłością pomyślałam o Jurku, który kupił mi go w trosce o moje bezpieczeństwo na górskich drogach.

Zaparkowałam przed samym wejściem, by usprawnić transport wiktuałów, które tak pieczołowicie przygotowałam przez kilka dni poprzedzających Wigilię. No i niech mi ktoś powie, że moje przeczucia mnie zawiodły. Z tą tylko różnicą, że to ja właśnie stałam się wędrowcem, który trafił pod dach gościnnego domu.

Bonita od razu zajęła miejsce na kanapie tuż koło stołu. Bacznie mnie obserwowała, co rusz łypiąc na mnie tymi pięknymi ślepkami. Poczułam się w domu Teodora nad wyraz dobrze, jak nie przymierzając gospodyni, a on sam okazał się cudownym kompanem, pomimo że dopiero się poznaliśmy. Kolędy cichutko grały, choinka stała obok kominka pięknie przystrojona, tak jak cały dom, co świadczyło o tym, że gospodarz ma artystyczną duszę. Kiedy zasiedliśmy do stołu poczułam magię wigilijnej nocy. Połamaliśmy się opłatkiem, złożyliśmy sobie życzenia tak, jakbyśmy znali się od lat. Potem długo biesiadowaliśmy, opowiadając sobie na przemian historie z naszego życia, które przeżyliśmy w świąteczny czas. Okazało się, ze Teodor Biały jest uznanym pisarzem, który po śmierci swojej żony wrócił z emigracji na stare śmieci.

Po obfitej kolacji wspólnie śpiewaliśmy znane kolędy, potem uporządkowaliśmy stół i wybieraliśmy się na pasterkę do pobliskiego kościółka. Kiedy wychodziliśmy z domu, Bonita spojrzała na mnie tak, że aż ciarki przeszły mi po całym ciele. Już wiem, skąd znałam to mądre spojrzenie niebieskich oczu. Jurek patrzył tak na mnie ukradkiem, a ja czasami przyłapywałam go na tym. Czyżby to, co dzisiaj się wydarzyło, było sprawką jego i tajemniczej Bonity?

Niczemu się dzisiaj nie dziwię, bo Wigilia to wyjątkowy czas. W tym właśnie momencie podjęłam decyzję, że zostanę tu na dłużej i sprawdzę, czy wigilijna przygoda będzie miała szczęśliwe zakończenie. W życiu tak jest, że to, co się nam przydarza, ma głębszy sens i nie dzieje się zwykle bez przyczyny. Problem polega na tym, by dostrzec magię w zwyczajnym, codziennym życiu.

Święta Bożego Narodzenia natomiast rządzą się swoimi prawami, zwierzęta mówią ludzkim głosem, marzenia się spełniają, a ludzie znajdują bratnią duszę w momencie, kiedy się zupełnie tego nie spodziewają.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz