niedziela, 3 grudnia 2017

W DRODZE DO MARZEŃ

     Joanna usiadła przy kuchennym stole zupełnie wyczerpana. Zdjęła buty, wygodnie ułożyła zmęczone stopy na przyjemnie chłodnej podłodze. Piła łapczywie zimną lemoniadę, którą rano przezornie włożyła do lodówki. Błogi spokój przerwał telefon. Jego dźwięk zabrzmiał złowrogo.
– Matka. Czy ona ma jakiś szósty zmysł, który alarmuje ją, kiedy mam kłopoty? – powiedziała do siebie i z premedytacją odrzuciła połączenie.

     Spojrzała na kuchenny zegarek w kształcie porcelanowego czajnika do herbaty. Od razu przypomniała sobie, gdzie go kupiła. Na samą myśl uśmiechnęła się do siebie. Natychmiast zadecydowała, że to nie pora na marzenia, zegar wskazywał dziewiętnastą, co oznaczało, że dokładnie za godzinę przyjedzie Marek. Musi się starannie przygotować do tej rozmowy, którą odwlekała w nieskończoność. Od razu pożałowała, że umówiła się właśnie na dzisiaj, chociaż wiedziała, że w pracy czeka ją wyjątkowo trudny dzień, a potem jeszcze to. Właśnie postanowiła zmienić swoje życie i to na wszystkich jego płaszczyznach. Złożyła wymówienie etatu i od następnego dnia miała rozpocząć zaległy urlop. To był pomysł jej szefowej, która uznała, że Joanna jest po prostu przemęczona, ale ona wiedziała, że zdania nie zmieni. Tak czy owak wolne się jej należy. A na zerwanie zaręczyn każdy dzień jest nieodpowiedni.

    No więc niech się dzieje – powiedziała do siebie, zdejmując ubrania w drodze do łazienki.
Odkręciła wodę w obszernej kabinie. Letni strumień oblał jej spięte ciało. Poczuła się taka samotna w tej tak ekskluzywnej i zimnej łazience. Lubiła małe pomieszczenia w jej przytulnym starym małym mieszkanku, które odziedziczyła po babci, ale Marek był przyzwyczajony do luksusów i w końcu ustąpiła. Przeniosła się do mieszkania, które dla niej kupił, on zaś żył w dużym domu na obrzeżach miasta z matką despotką, która nie akceptowała Joanny. Wpadał do niej, kiedy chciał i nie respektował jej prawa do prywatności, a ona czuła się jego własnością, taką, jaką było to mieszkanie. Odgoniła te wszystkie myśli, bo łzy zaczęły zalewać jej oczy. Zresztą nie ma się czym przejmować i tak nikt tego nie zobaczy, a ona może udawać sama przed sobą, że to woda. Problem w tym, że już nie chciała niczego udawać. Prysznic podziałał na nią oczyszczająco i to dosłownie. Zmywał z ciała pot, a z duszy złe emocje, które ją nachodziły, kiedy zaczęła zastanawiać się nad swoim życiem. Była zmęczona, bo upał dał się jej dzisiaj we znaki. Właśnie tego dnia, kiedy termometr wskazywał trzydzieści stopni Celsjusza, klimatyzacja w jej samochodzie odmówiła współpracy. Auto cały dzień stało na parkingu w pełnym słońcu. Kiedy do niego wsiadła, przypomniały się jej słowa Marka, które wygłosił z nieskrywaną satysfakcją kilka dni temu:
– Kupię ci nowy samochód, bo dni tego są już policzone – spojrzał na jej żółtego garbusa z pogardą.
– Nie, dziękuję, wolę swoje stare auto od najbardziej wypasionej fury – odpowiedziała jego żargonem.
– Jak chcesz – machnął wtedy ręką na znak zgody, ale ona już dobrze wiedziała, że jej ukochany sam poszuka jej czegoś odpowiedniego. A teraz się jeszcze okazało, że miał rację.

    W zasadzie ostatnio tylko w pracy czuła się dobrze, bo tam Marek nie miał na nic wpływu. Miała samodzielne stanowisko w dużej korporacji. Odpowiadała za cały zespół, chociaż była najmłodsza wśród samych starych wyjadaczy. Skończyła studia z wyróżnieniem, a praca w reklamie była dla niej spełnieniem marzeń. Trwała w tym radosnym przekonaniu do zeszłego czwartku, kiedy to przypadkowo podsłuchała pewną rozmowę, z której wynikało, że jest protegowaną swojej szefowej. Kiedy zapytała Marka, tak mimochodem, czy zna Walerię Jakubiak, odpowiedział zmieszany, że jest kobietą jego serdecznego kumpla, z którym Marek robi duże interesy, a potem szybko zmienił temat. Poskładała sobie wtedy wszystko razem i czar prysł, a praca, która zdawała się być spełnieniem jej marzeń, przestała ją zupełnie obchodzić. Straciła do niej serce, a cała energia gdzieś się ulotniła.

    Myła włosy miętowym szamponem, wdychała jego orzeźwiający zapach i nagle zobaczyła przed sobą drobną postać Malwiny. Stała przed nią w żółtej sukience jak żywa. Joanna szybko zmyła pianę z oczu, jakby chciała sprawdzić, czy to się dzieje naprawę. Była sama w łazience, a więc to był wytwór jej wyobraźni. Szybko wytarła ciało w puszysty ręcznik, wysuszyła włosy i wyćwiczonymi ruchami wmasowała w ciało balsam z drobinkami złota. Spojrzała w lustro i z zadowoleniem stwierdziła, że wygląda naprawdę dobrze. Był to niewątpliwie efekt wielogodzinnych ćwiczeń na siłowni.

    W sypialni otworzyła wielką szafę, a właściwie garderobę, i wybrała z niej jedwabną rubinową sukienkę. Ubrała ją na gołe ciało, wyraźnie poczuła przyjemny chłód szlachetnej tkaniny. Jeszcze użyła odrobinę wyszukanych perfum, które dostała od niego na swoje dwudzieste piąte urodziny i oszczędzała na specjalne okazje. Przechyliła delikatnie flakonik, mocząc palec w oleistej, pachnącej miksturze. Musnęła delikatnie miejsca tuż za uszami i na przegubach dłoni. Poczuła tylko na moment zniewalający zapach, co świadczyło o tym, że perfumy są doskonale do niej dopasowane. Karminową szminką w identycznym kolorze co sukienka pomalowała pełne usta, podkreślając nieskazitelną biel swoich zębów. Jakiś czas temu zdecydowała się na makijaż permanentny w jednym z najlepszych salonów kosmetyki estetycznej w Katowicach. Była to bardzo dobra decyzja, zyskała w ten sposób masę czasu, który wcześniej przeznaczała na poranny makijaż.

    W mieszkaniu panował przyjemny chłodek. Dawno już doceniła walory tego ekskluzywnego mieszkania, chociaż matka odradzała jej tę przeprowadzkę, tłumacząc, że w ten sposób uzależni się od obcego mężczyzny i straci panowanie nad własnym życiem. Joanna nie rozumiała wtedy, o czym mówi jej matka, przecież Marek nie był dla niej obcy, był jej kochankiem, przyjacielem i powiernikiem. Dobrze powiedziała: był, bo teraz czuła się jak jego niewolnica.
Domofon zadźwięczał melodyjnie. Otworzyła, wiedziała, ze to on.
– Witaj kochanie, pięknie wyglądasz. – Spojrzał na nią wygłodniałym wzrokiem.
– Dziękuję za komplement – odpowiedziała chłodno. – Lemoniady?
– Poproszę – lekko rozbawiony sytuacją przyglądał się jej z uwielbieniem jak właściciel oryginalnego dzieła sztuki. Nie przeczuwał niczego złego, raczej czekał na kolejny z jej szalonych pomysłów, którym czasami go zaskakiwała.
– Zaprosiłam cię tutaj, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia – zaczęła ostrożnie, ale on od razu wiedział, że dzisiaj to nie żarty.
Wyprostował się, uśmiech znikł z jego twarzy. Przełknął trzymany w ustach łyk lemoniady. Nie przestawał czujnie się jej przyglądać. Swoim zachowaniem zbił ją z tropu i spowodował, że zaczęła mieć wątpliwości, czy to dobry moment na zakończenie ich związku.
– Zaraz, czy ty masz kogoś?
– Nie, ale….
– Zaraz chwileczkę! Stoisz tu przede mną prawie naga, tylko po to, żeby ze mną zerwać?! Chyba oszalałaś, jeśli myślisz, że pozwolę się tak traktować. Mam nadzieję, że to jakaś gra i jak wrócę jutro, wszystko będzie tak, jak dawniej. Przemyśl to sobie, bo jak nie, to gorzko tego pożałujesz. – Pocałował ją mocno, potem oderwał się od niej, spojrzał oszalałym wzrokiem i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Joanna stała w miejscu sparaliżowana strachem, nie była zdolna zrobić nawet kroku. Dźwięk telefonu wyrwał ją z odrętwienia.
– Matka, czego ona chce ode mnie? – powiedziała do siebie, sprawdzając połączenie. Usiadła na brzegu krzesła, jej ciało drżało, odruchowo wyłączyła klimatyzację. Jej dreszcze nie wynikały jednak z zimna, ale ze strachu.
– Co ja sobie, głupia, myślałam? Że on pozwoli mi tak po prostu odejść? – Rozpłakała się na dobre.
Nie wiedziała, czy to z żalu, czy może z bezsilności. Jedno było pewne: nie znała go od tej strony. Przez całe cztery lata związku był czuły, opiekuńczy i dobry. Tylko matka dostrzegała w nim coś niepokojącego. Joanna wszelkie uwagi ucinała i nie pozwalała jej się wtrącać. W tym czasie bardzo oddaliły się od siebie. To znaczy Joanna unikała matki, co było powodem ciągłych kłótni między nimi. A teraz okazało się, że jej rodzicielka ma wmontowany radar do wyczuwania kłopotów. Najwyraźniej Joanna nie odziedziczyła tego po niej. Telefon znowu zadźwięczał.
– Mamo, czy ty nie możesz chociaż raz odpuścić?!
– To ja, Malwina. Przepraszam, że dzwonię nie w porę. – Joanna usłyszała zmieszany głos przyjaciółki.
– Przepraszam cię. Pokłóciłam się z mamą, wiesz jaka ona potrafi być denerwująca – łgała jak z nut, bo nie chciała wprowadzać Malwiny w całą sytuację, tym bardziej, że ona nigdy nie poznała Marka. Trochę nie pasowała do ich paczki, więc Joanna uznała, że tę relację zachowa wyłącznie dla siebie. Odwiedzała przyjaciółkę przeważnie w jej kwiaciarni albo spotykały się w kawiarni.
– Chciałam zapytać, czy u ciebie wszystko w porządku? Widziałam cię dzisiaj. Wydawałaś się taka nieobecna. Machałam ci, ale mnie nie zauważyłaś. Stałam po drugiej stronie ulicy w żółtej sukience. Wychodziłaś z pracy w wielkim pośpiechu.
A więc to, co zobaczyłam przez moment pod prysznicem, to była podpowiedź mojej podświadomości, a ja już myślałam, że wariuję – Joanna uśmiechnęła się do siebie. Prowadziła wewnętrzny dialog, zupełnie nie słuchając, co mówi jej rozmówczyni.
– Joanno, jesteś tam?
– Przepraszam, oczywiście, że jestem. Przez tę kłótnię z mamą zupełnie się pogubiłam.
– Tak, to zrozumiałe. A ja jeszcze na dodatek zawracam ci głowę moimi sprawami.
– Ależ ty mi nie przeszkadzasz. Może przypomnisz mi, o jakich sprawach miałyśmy porozmawiać?
– Byłyśmy na dzisiaj umówione, ale chyba zapomniałaś. Czekałam pod pracą, bo miałyśmy pójść na kawę do naszej kawiarni. Liczyłam, że mi doradzisz w trudnej dla mnie sprawie, ale w tej sytuacji…
– Zaraz, w jakiej sytuacji? Czekaj, gdzie ty jesteś?
– Jeszcze u siebie w kwiaciarni, już zamykam.
– Super, to tylko dwie ulice ode mnie, zapraszam w takim razie na wino. Uprzedzam nie przyjmuję odmowy. Po pierwsze jestem ci to winna, bo zapomniałam o naszym spotkaniu, a po drugie potrzebuję towarzystwa, bo nie wypada upijać się samej.
– Dziękuje za zaproszenie, będę za pół godziny. Jakie wino pijesz?
– Białe wytrawne.
– Doskonale, to do zobaczenie wkrótce.

    Kiedy Malwina się rozłączyła, Joanna przebrała się w wygodny kombinezon. Zrobiła sałatkę z łososiem, sprzątnęła swoją sterylną kuchnię i dopiero teraz spojrzała na zegarek. Minęła godzina, a jej gościa jak nie było, tak nie było. Wzięła telefon do ręki, ale właśnie w w tym momencie zadźwięczał domofon. Kolejny raz otworzyła, nie pytając, kto tam.
– Tak myślałam,że ukrywasz się przede mną – matka wparowała do jej mieszkania w bojowym nastroju.
– Ja się wcale nie urywam, tyko nie mam czasu. Zaraz będę miała gościa, więc sama rozumiesz.
– Słuchaj młoda damo, zapominasz, że jestem twoją matka i doskonale wiem, kiedy kłamiesz.
– Nie kłamię, tylko chcę oszczędzić ci zmartwień.
– A więc nie owijaj w bawełnę, tylko mów, co się dzieje.
Krystyna Rudnicka rozsiadła się wygodnie i nie zamierzała opuścić mieszkania córki, dopóki wszystkiego się nie dowie.
– Dobrze, wszystko ci powiem. – Joanna zrezygnowana opadła na krzesło obok siedzącej mamy. Wiedziała, że tym razem matka nie odpuści. – Zerwałam z Markiem.
– Co zrobiłaś? Zerwałaś zaręczyny na dwa miesiące przed ślubem?
– Tak – padła krótka odpowiedź, a potem nastała cisza, taka cisza przed burzą – chwilę później Joanna straciła panowanie nad sobą. Wpadła w ramiona rodzicielki i rozpłakała się jak mała dziewczynka. – Mamo, pogubiłam się. Ja... ja nie kocham Marka…
– Dobrze już, dziecko. Nie płacz, wszystko się jakoś ułoży. Powiedz mi tylko, jak on zareagował?
– Mamo, on ma swoje imię!
– No a jakie to ma teraz znaczenie? – Joanna wzruszyła tylko ramionami. W tej sytuacji faktycznie nie miało żadnego. Przyzwyczaiła się już walczyć o pozycję Marka, bo matka nie darzyła go zbytnią sympatią.
– Wydawałaś się taka zakochana, a tu taki klops.
– Uważasz, że źle zrobiłam?
– Wręcz przeciwnie, ale ciekawa jestem jak zareagował na te rewelacje mój niedoszły zięć.
– Wściekł się i radził mi, bym to jeszcze raz przemyślała – na samą myśl o niedawnej burzliwej rozmowie zaczęła histerycznie płakać. Matka przytuliła ją do siebie, szkoda jej było córki chociaż była zadowolona z takiego obrotu spraw.
Domofon zadźwięczał melodyjnie.
– Czekasz na kogoś? – odsunęła ją od siebie i przywołała do porządku. – Pytam, czy czekasz na kogoś?
– Nie. To znaczy tak. Umówiłam się z koleżanką i już po raz drugi dzisiaj o niej zapomniałam. Przycisnęła guzik domofonu.
– Mamo, zaopiekuj się Malwiną, a ja doprowadzę się do porządku.
Zniknęła w łazience, zostawiając przyjaciółkę w szponach mamy. Po kilku minutach zastała je gawędzące przy stole.
– Wyobraź sobie, Joasiu, że ja kupowałam kwiaty u twojej koleżanki. Popatrz, jaki świat jest mały. Oj, czarodziejka jest z ciebie, dziewczyno, oj, czarodziejka – Krystyna komplementowała Malwinę, a ona jak zwykle była zmieszana.
– Bardzo przepraszam za to najście, może ja nie będę przeszkadzać paniom i wpadnę innym razem – Malwina wstała od stołu i była gotowa wyjść.
– Bardzo cię proszę, nie przepraszaj mnie ciągle, zaprosiłam cię, więc nie musisz czuć się skrępowana. Ja się już z mamą pogodziłam i możemy wszystkie razem się napić – spojrzała na matkę wymownie.
Krystyna w mig załapała, że ma nie zadawać zbędnych pytań i z ulgą przyjęła zaproszenie swojej jedynaczki. Usiadły we trzy przy stole i w ten jeden wieczór, a w zasadzie noc, podjęły wspólne postanowienie, że zmienią swoje życie, wspierając się wzajemnie.
Malwina straciła lokal i była zmuszona do zlikwidowania interesu. Nie miała pojęcia, co ma robić dalej i w tej właśnie sprawie chciała poradzić się przyjaciółki. Joanna przez swoją decyzję straciła wygodne życie u boku Marka, a Krystyna nic nie miała do stracenia, więc postanowiła pojechać w nieznane razem z dziewczynami. Upiły się, a rozmowy trwały do białego rana. W końcu Joanna zamówiła taksówkę dla swoich gości, a sama z głową pełną wrażeń i resztek alkoholu zasnęła wyczerpana wczorajszymi wydarzeniami.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz