niedziela, 31 maja 2015

Niespodziewana wizyta

Wczoraj wybrałam się do kuzynki z niespodziewaną wizytą. 

Całą drogę, zastanawiałam się czy to wypada, wpadać do kogoś tak bez zapowiedzi. Miałam telefon przy sobie, to znaczy w kieszeni  bo szłam z kijkami na czwartkowy trening. Jednak nie zadzwoniłam. Właściwie to zadzwoniłam ale do bramy i ujrzałam moją kuzynkę przy pracy w ogrodzie. Nawet jej suczka zamerdała wesoło ogonem. Przywitałyśmy się serdecznie i z niczym nie wymuszoną radością. W przytulnej kuchni przy zielonej herbacie podanej w eleganckich filiżankach, zaczęłyśmy rozmawiać na różne tematy. Było sympatycznie i wesoło. Wizyta się udała chociaż była nie zapowiedziana. Kiedy wracałam, miałam poczucie spełnienia, radości i zadowolenia. 

Po powrocie do domu odpowiedziałam sama sobie na zadane na początku pytanie. Uważam, że możesz odwiedzić kogoś bez zapowiedzi ale powinnaś zachować pewną zasadę: Po pierwsze, musisz być pewna, że jesteś w tym domu mile widziana. Po drugie, taka wizyta powinna być dość krótka, powiedzmy pozwalająca spokojnie wypić herbatę. Po trzecie, musisz wykazać się taktem i nie zamęczać gospodarzy swoimi problemami, chorobami i pretensjami. Jest tyle fajnych tematów, które rozbudzają nasza wyobraźnię i kreatywne myślenie. 

Dajmy się więc ponieść radosnej, swobodnej i lekkiej konwersacji. Mówmy i słuchajmy, dzielmy się mądrością i uczmy nawzajem. Motywem przewodnim naszej rozmowy były wspomnienia, moda miniona moda i doświadczenia przekazywane z pokolenia na pokolenie. Pojęcie Damy, czyli eleganckiej i zadbanej kobiety dziś i przed wieloma laty. Mama kuzynki, wiekowa już dama, opowiedziała nam jak to kiedyś, w latach trudnych, kiedy niczego naprawdę na rynku nie było, radziły sobie kobiety. Same szyły, dziergały na drutach, ciągle przerabiały to co same własnoręcznie wykonały.

Stare, niezawodne sposoby i pomysłowość tamtych kobiet zadziwiła nas i zmusiła do refleksji. Doszłyśmy wspólnie do takiej konkluzji, że kapelusze, woalki, pończochy, szpilki, futra, torebki, biżuteria i szminki to były zawsze rzeczy pożądane i kochane przez kobiety. Jak miło jest powspominać w przyjaznym gronie kobiet ze zdrowym dystansem do siebie. Rozpoczynałyśmy już nowy temat przetworów domowych, kiedy wstałam i grzecznie się pożegnałam. 

Mam nadzieję, że już niedługo, kiedy któraś z nas zapragnie drugiej zrobić niespodziankę i wpadnie z niezapowiedzianą wizytą to dokończymy ten temat. 
Przy okazji wymienimy się rodzinnymi przepisami, pieczołowicie spisanymi w starych zeszytach naszych Mam.



Refleksja o CZASIE.

Jesteś moim wyrzutem sumienia! Takimi słowami przywitała mnie moja koleżanka na babskim spotkaniu na którym się spotkałyśmy. 

Zaskoczyła mnie tym oświadczeniem i jak tylko ochłonęłam, zapytałam ją czy mam to rozumieć jako komplement, czy wręcz przeciwnie. A tak między nami,  nie chcę być niczyim wyrzutem sumienia, chociaż był to podobno komplement. Zaczęło się od mojej metamorfozy, czyli skutecznego odchudzania. To właśnie ona pochwaliła mnie za to, że tak fajnie chudnę i widzi to na mojej szczęśliwej twarzy. Miała chyba na myśli moją ładną cerę - to dzięki zdrowemu odżywianiu i błysk w oku - to dzięki świadomości zachodzących zmian. 

Poprosiła mnie wtedy o przepis na takie zmiany. Chętnie opowiedziałam jej o płatkach owsianych na śniadanie, kaszy jaglanej, warzywnych daniach, o gimnastyce w wodzie i spacerach z kijkami. Moja koleżanka poprosiła mnie o wsparcie i wyraziła chęć uczestniczenia w tym moim programie wiodącym do zmian. Kiedy się serdecznie żegnałyśmy, byłyśmy już umówione na poniedziałkowy basen w późnych godzinach wieczornych. Ponieważ systematyczność to klucz do sukcesu,  wysłałam jej wiadomość SMS-em o miejscu spotkania i zamiast potwierdzenia, otrzymałam zwrotną wiadomość o krótkiej treści: "Dziś nie mam czasu". 

Potem był czwartek - trening z kijkami i znowu brak czasu był powodem absencji koleżanki. Przestałam się z nią umawiać nie z braku mojego czasu ale zwyczajnie, chęci. Zapomniałam o naszej umowie dotyczącej motywowania jej do ruchu i zdrowego odżywiania. Niedawno owa koleżanka mi o tym przypomniała, a ponieważ jest miła i dobrze wychowana, zaczęła mnie przepraszać, a siebie usprawiedliwiać. A ja ci powiem, że lubię tę moją koleżankę. Jej wygląd i waga  nie ma dla mnie znaczenia. Lubię jej poczucie humoru i wspaniałą naturę, cenię ją za to, że pomaga innym, że z racji swojego zawodu jest wsparciem dla dzieci z rozbitych domów. Tak więc dla mnie nic nie musi robić i niczego zmieniać. Dopóki nie poczuje, że jest gotowa, jej życie może pozostać bez zmian. 

Moim zdaniem, zbyt często usprawiedliwiamy się przed innymi brakiem czasu. Mówimy do swoich znajomych: Chętnie bym się z tobą spotkała ale brak czasu mi to uniemożliwia. A ja mam takie zdanie, jeżeli ci na kimś zależy, jeżeli tę osobę lubisz, to znajdziesz dla niej czas. Jeżeli jednak chcesz zrezygnować z tej znajomości, to najlepszym sposobem jest zniechęcenie jej częstym powtarzaniem – Ja nie mam czasu...dla ciebie. Tylko się dobrze zastanów czy warto to robić, czy warto rezygnować z ludzi, którzy mają zawsze dla nas czas i mają ochotę z nami być. 

Jeżeli zaś chodzi o zdrowy tryb życia to już nie rozumiem zupełnie ludzi, którzy nie mają czasu...dla siebie. Tak więc zastanów się czy służy ci taki tryb życia? Czy jesteś gibka, zwinna i zdrowa?. Jeżeli nie, to tylko kwestia czasu kiedy pan doktor do ciebie powie : Jeżeli nie znajdzie pani czasu dla siebie to długo tak pani nie pociągnie. Cukrzyca, miażdżyca, bóle nóg i stawów. Brak kondycji i słabe zdrowie - to może być twój prawdziwy problem, a nie pozorny brak czasu.

 Wybór należy do ciebie i nikomu nie musisz się tłumaczyć - chyba, że potrzebne ci jest alibi dla siebie. Koleżanka być może ci uwierzy, ale czy zdołasz przekonać samą siebie? Przecież nie chcesz być przez nikogo oszukiwana. Musisz więc sobie uświadomić, że swoim czasem ty sama dysponujesz. 

Zarządzaj swoim czasem mądrze i nigdy nikomu nie mów, że go nie masz. 
Czas jest i ciągle płynie, a jednego czego nie da się zrobić to COFNĄĆ CZASU. 
Zwłaszcza jeśli się okaże, że na zmiany jest już niestety za późno.



sobota, 30 maja 2015

LISTY DO MARII (1)

Definicja szczęścia.

                     Dzisiaj od rana zastanawiam się, co to jest szczęście, jak zdefiniować ten wyjątkowy stan naszego ducha. Tę lekkość, radość, a nawet euforię. Zadałam sobie pytanie, czy jestem szczęśliwa? – odpowiedź brzmi „Tak”. Później się poprawiłam – „dzisiaj Tak”.

Więc szczęście jest przejściowe, znika, a potem się znowu pojawia? Otóż nie. Szczęście to według mnie stan ducha, spokój wewnętrzny i równowaga. Wiem, że każdy człowiek ma prawo mieć gorszy dzień albo nawet gorszy okres życiu i to nie oznacza, że właśnie opuściło go szczęście. Postanowiłam być dociekliwa i poprosiłam dzisiaj kilka osób o definicję szczęścia. 

Najpierw zobaczyłam w oczach moich rozmówców zdziwienie, a może zakłopotanie. Potem pojawiało się pytanie, dlaczego o to pytam. Prawie każda osoba długo się zastanawiała, ale odpowiedzi były bardzo podobne: szczęśliwa zdrowa rodzina, stabilizacja finansowa, dobra praca, dla jednych na etacie dla innych na swoim. Nieśmiało ktoś wspomniał o miłości, o szczęśliwym i spełnionym związku. Kilka odpowiedzi mnie wzruszyło i chcę się nimi podzielić. 

Moja przyjaciółka , ogrodniczka, która z pasją pielęgnuje cudze ogrody i dba o nie jak o własne, (często wysyła SMS-y do swoich klientów, czy podlali swoje kwiaty, bo właśnie jest sucho i gorąco lub czy zrobili opryski bo mszyce szaleją, bardzo mnie wtedy wzrusza jej troska i pamięć o nas zapominalskich lub niedbałych właścicieli ogrodów), na moje pytanie odpowiedziała mi, że kocha swoją pracę i to jest dla niej szczęście, bo dzięki temu jest lepszym człowiekiem. 
Przyroda nauczyła ją pokory. Zdała sobie sprawę, że na niektóre sprawy w naszym życiu nie mamy wpływu i trzeba się z tym pogodzić. Żyje zgodnie z rytmem przyrody. Pracuje kiedy jest dobra pogoda, a kiedy pada deszcz, odpoczywa i zbiera siły. Nie walczy z przyrodą, bo nie ma szans na wygraną.

I tu pojawia się pierwsza zasada: Nie trać energii na sprawy z góry skazane na przegraną.
Mówię to teraz do osób, które potrafią sobie odmrozić uszy tylko po to, żeby zrobić mamie na złość. Lepiej odpuścić i skierować swoją energię na sprawy, które są ważne i pożyteczne.

Inna z moich przyjaciółek, odpowiedziała mi, że jest szczęśliwa, kiedy jej dorosłe, zamężne córki mają udane życie rodzinne. Zapytałam ją, dlaczego uzależnia własne szczęście od losu innych ludzi, dorosłych dzieci, którym nie można nakazać, żeby były szczęśliwe. Odpowiedziała mi tak : „Ja jestem silną i doświadczoną kobietą, umiem sobie radzić ze swoimi problemami, ale moim córkom bardzo chcę zaoszczędzić trudu i wieloletnich prób i błędów w dochodzeniu do tego stanu”. 
Po dłuższej dyskusji zrozumiałam o co jej chodzi. Mojej przyjaciółce chodzi o to, że udane życie rodzinne jej córek świadczy o ich dobrym wychowaniu. Starała się wychować je tak,  aby były dobrymi żonami i matkami.

Moja siedemnastoletnia wnuczka widzi szczęście w pomaganiu innym, słabszym i chorym dzieciom. W ramach wolontariatu uczestniczy w programie terapii dzieci głęboko upośledzonych. Powiedziała mi dzisiaj, że podziwia rodziców tych dzieci, że pomimo tak wielu poważnych problemów, potrafią się cieszyć z każdego, nawet małego sukcesu swojego dziecka. 

Moja Mama, która przysłuchiwała się naszej rozmowie powiedziała, że w jej wieku - a ma 73 lata, szczęściem jest zdrowie. „Jestem szczęśliwa jak mogę wam jeszcze w czymś pomoc, wtedy widzę sens życia.”

Natychmiast przypomniała mi się niedawno odbyta rozmowa z jedną z moich przyjaciółek na przyjęciu urodzinowym z okazji jej pięćdziesiątych urodzin. Powiedziała mi wtedy, że ona jest szczęśliwa bo się ładnie starzeje, bo ma zmarszczki, które świadczą o tym, że coś przeżyła i dostojnie wygląda, (a przeżyła wiele bo wygrała walkę z chorobą nowotworową). Cieszy ją każdy dzień, bo dziesięć lat temu nawet nie śmiała marzyć o tym, że dożyje pięćdziesiątki. Teraz jest naprawdę szczęśliwa, bo dała radę, wygrała. A ja patrzę na nią z podziwem, bo wygląda pięknie, o wiele młodziej niż jej rówieśniczki i wcale to nie ma dla niej znaczenia.

A co dla mnie jest szczęściem? To, że pracuję nad sobą, odnajduję w sobie pasję, odnajduje magię w codziennych, zwykłych czynnościach. 

Każdego ranka proszę i każdego wieczoru dziękuję za to, że żyję TU i TERAZ w mojej rodzinie.




Rozmowa z Aniołem

Kobieta siedzi w kuchni, przy stole. Jest cicho, noc już nadeszła, a ona siedzi i myśli jakie ją znowu czeka nieszczęście, trwoga lub poniżenie. Tyle już przeszła, tyle doznała, że mało co ją zegnie. Z niedostatkiem się już pogodziła, samotność wybrała już dawno, więc nikt jej nie upokorzy, nie złamie, nie zniewoli. 

Więc na co czeka owa kobieta? Na cud i marzeń spełnienie. Nic nie robi, tylko czeka. 
Co wieczór rozmyśla, co rano ma nadzieję, lecz nic nie robi, czeka zawzięcie. Teraz też siedzi przy stole, a przy niej Anioł usiadł w zielonej sukience, długiej jedwabnej i kamieniami szlachetnymi ozdobionej. Blask taki bije od niego, zielony i spokojny. 
Na kolanie ma dziecię, małe bezbronne i ufne. 

Kim jesteś pyta kobieta? Archaii Pociechy - odpowiada Anioł. Po co przybyłeś ? - pyta kobieta. Zawsze tu jestem – odpowiada Anioł. Znam twoje troski, ból i cierpienie. 
Bo zawsze ci towarzyszę i jestem przy tobie. Nigdy nie jesteś sama. Idę ramię, w ramie z tobą wytrwale i wiem, że zła passa kiedyś odejdzie. Znasz już swą siłę i masz oręże więc idź przed siebie odważnie i dzielnie, a dojdziesz do słońca. Blask jego cię ogrzeje, doda ci sił i spełni twoje pragnienie. Dość ! - mówi kobieta - nie obiecuj mi zbyt wiele, oszczędź mnie, bądź mi przyjacielem. Anioł mówi do kobiety -  jeśli mnie poprosisz, zdejmę ciężar z twoich pleców, otrę łzy z policzków i wskażę ci twoje miejsce we wszechświecie. Tylko mnie poproś, zwyczajnie, prosto i szczerze. Powiedź mi jakie jest twoje marzenie. 

Kobieta patrzy zdziwiona i pyta szczerze urażona - Ty jesteś aniołem i nie wiesz jakie mam marzenia? Nie wiesz co mam robić aby doznać spełnienia? Proszę prowadź mnie do mojego losu przeznaczenia, pokaż mi co mam robić, jak żyć i szczęściem się rozkoszować. Popatrz na to dziecię – mówi Anioł. Ono jest bezradne i mało umie jeszcze, więc dbam o wszystko i daję mu wiele. Potem to dziecię nauczę miłości, dam dobre rady i pomoc wszelaką. Lecz gdy dorośnie wolną wolę dostanie jako swe wiano i skarb największy. 
Z takim bagażem pójdzie w świat szeroki szukać swej drogi. Wiedz, że ty jesteś jak to dziecko, zawsze kochane, cokolwiek by się działo. Tylko miłość jest wieczna – skup się na tej sile i czuj, że byłem przy tobie, jestem i będę. Masz wielkie wsparcie i wielką siłę, tylko TY PROŚ o nią w te trudne chwile. Wytycz kierunek, miej marzenia i wytrwale dąż do ich spełnienia. Jak rolnik zasiej ziarno, a potem dbaj o nie z należytą troską. Patrz jak rośnie na żyznej glebie i czekaj wytrwale, rób plany i kalkulacje wszelkie, a gdy się spełni twoje marzenie bądź gotowa na wielkie szczęście.

A jak się nie spełni to moje marzenie? Zapytała kobieta szeptem. To twoja wiara wspiera projekt cały, więc zadbaj by mocne były jej filary. Masz pomocników, którzy stoją gotowi na twoje rozkazy. Anioły niebieskiego promienia zapewnią ci poczucie ochrony i bezpieczeństwa. Otoczą cię niebieskim światłem, które służy temu by nie opuściła cię twoja energia. Pomogą ci również pozbyć się starych wzorców, schematów i więzów. Archanioł Michał w chwilach zwątpienia przypomni ci, że masz ogromną siłę, odwagę i możliwości by iść przez życie wedle własnego życzenia. Tylko pozwól uskrzydlić się i i idź prowadzona jego światłem. 

Archanioł Michał wzywa cię do tego,  abyś walczyła o dobro i wyznaczyła sobie cele. Przypominam ci jeszcze – powiedział anioł kobiecie - że istnieją jeszcze świetliste siły przydzielone indywidualnie każdemu człowiekowi i czekają kiedy wezwiesz ich do siebie. One również szanują twoja wolną wolę i dlatego cierpliwie czekają na zaproszenie ich do twojego życia. 

Kobieta wtedy jakby doznała olśnienia i powiedziała do Anioła: Więc mówisz, że mam mieć jasny cel, mam wyznaczyć kierunek i iść odważnie ku moim marzeniom. Tak, to jest to, co musisz zrobić. Nie zapomnij tylko o wszystko PROSIĆ,  nawet gdyby to było małe życzenie, na drodze po wielkie marzenie. 

Anioł odszedł, a kobieta dalej przy stole siedziała i w myślach prośby do swych anielskich pomocników już układała. Jutro dzień nowy przywita od wyznaczenia sobie drogi. 
Drogi, po której śmiało pójdzie ku swoim marzeniom.



czwartek, 28 maja 2015

Smaczny zestaw

Zimne majowe dni zaostrzyły mój apetyt. To najlepszy czas na zdrowe gotowanie Kiedy pogoda nie pozwala mi spędzać czasu w moim Ogrodzie Mocy, ładuję akumulatory w kuchni, bo gotowanie to druga moja pasja. Lubię gotować dla mojej rodzinki, zwłaszcza wiosną, gdy mamy takie bogactwo warzyw i owoców. Kiedy są już nowe buraczki, które mają jeszcze mało zdecydowany smak, przygotowuję sobie kilkanaście słoiczków przepysznych, startych buraczków. Można je użyć jako wkład do zupy albo jako samodzielną jarzynkę do obiadu. Bardzo ułatwia mi to szybkie przygotowanie obiadu, kiedy jest piękna pogoda i całe dnie spędzamy w ogrodzie. 

Wyobraź sobie taki zestaw:
Pierś z kurczaka marynowana w musztardzie i czosnku, dziki ryż i buraczki na słodko- kwaśno, wprost z własnej spiżarni. Pycha.

Przepis dla dwóch osób

Weź dwie małe piersi z kurczaka lub jedna dużą. Podziel je na kilka płaskich kawałków, aby dobrze się przesmażyły na patelni do grillowania. Posyp je delikatnie ulubioną przyprawą do kurczaka i przygotuj marynatę. Nie pobijaj mięsa tłuczkiem, będzie wtedy smaczne i kruche.

Do marynaty potrzebujesz dwie duże łyżki musztardy – ja używam do marynat czeskiej musztardy z gorczycą. Dodaj do tego dwie łyżki oliwy z oliwek i dwa lub trzy duże ząbki czosnku przeciśniętego przez praskę. 
Wymieszaj wszystkie składniki w miseczce i zalej marynatą mięso. Tak przygotowane mięso przechowaj całą noc w lodówce w zamkniętym pojemniku. Ja używam szklanych pojemników z przykrywką zapinaną na klipsy.

A nazajutrz - ugotuj dziki ryż według przepisu na opakowaniu.
Smaż mięso na rozgrzanej patelni do grillowania. Nie musisz smarować patelni oliwą. Mięso należy przewracać i pilnować bo musztarda i czosnek mogą się przypalać.
Teraz tylko wystarczy otworzyć słoiczek z pysznymi buraczkami i zdrowy i smaczny obiad gotowy.

Buraczki według przepisu babci Julki

6 kg buraczków,
6 dużych cebul,
3 duże ząbki czosnku.

Zalewa:

6 szklanek wody,
2 szklanki octu 10%,
3 łyżki soli,
1 szklanka cukru,
15 ziarenek pieprzu,
15 ziarenek ziela angielskiego,
10 listków laurowych ( można dać trochę mniej ).

Buraki ugotować z odrobiną octu, obrać i zetrzeć na tarle o grubych oczkach.
Cebulę obrać i drobno pokroić, czosnek przecisnąć przez praskę. Warzywa zalać gorącą zalewą (bez przypraw) i zostawić na 24 godziny ( nie trzeba lodówki ). Potem odsączyć na sitku. Buraki włożyć do słoików i pasteryzować 15 min. Pozostały sok przelać do słoiczków i pasteryzować 15 min. Taki sok nadaje się barszczu.
Smacznego.

Ps. W kuchni najważniejsza jest dobra organizacja, wtedy jest mniej pracy i dużo radości z gotowania i jedzenia.


Radość tworzenia

Postanowiłam odświeżyć moje opowiadania, które na nowo dla ciebie odkryłam w mojej szufladzie. 

Ochoczo przystąpiłam do tego zadania. Przypomniałam sobie te dawne i te, które powstały w mojej wyobraźni zupełnie niedawno. Wpadłam w wir pracy i magię tworzenia. Dopiero teraz poczułam radość z posiadanego materiału. Plastyczną materię nad którą z dokładnym planem przystąpiłam do działania. Zawsze to powtarzam, że plan to podstawa, ale tym razem trochę mi los te plany pokrzyżował. No i dobrze!

Opowiadanie Zakątek Ciszy powstało stosunkowo niedawno. Kiedy posłałam fragment tego opowiadania mojej przyjaciółce o bystrym oku i dociekliwej naturze, by sprawdziła czy losy bohaterki tego opowiadania nie wymknęły mi się spod kontroli, odpisała mi abym się zdecydowała czy tytuł ma być Zakątek Ciszy czy Kraina Szeptów. Wtedy zorientowałam się że to moja podświadomość spłatała mi figla. 

Tytuł książki to Zakątek Ciszy, a Kraina Szeptów to zupełnie nie dawno i na dodatek „przypadkowo” odkryty pensjonat w realnym świecie. Jeszcze tam nie byłam, chociaż próbowałam. Przeglądałam blog Agnieszki Maciąg i tam znalazłam informację o tym miejscu. Mówiąc szczerze, to zachęciła mnie do tego nazwa tak pięknie i poetycko brzmiąca - Kraina Szeptów. Kiedy już się tam znalazłam (na stronie internetowej, oczywiście), poczułam jakbym znalazła się w samym środku akcji mojej książki. Piękne krajobrazy, ciche, spokojne i urokliwe miejsca. I tak, zupełnie tego nie planując, akcja mojej najnowszej książki znalazła się w Krainie Szeptów. Miejsce akcji tej książki od początku było wymyślone, a teraz zupełnie niechcący przeniosło się w świat realny. 
Mam nadzieję, że nikomu to nie przeszkadza. 

Zupełnie nieświadomie na kilka chwil przeniosłam się w miejscu, które sama chcę odwiedzić. Pomyślałam sobie, ze jeżeli moja podświadomość zawiozła moją bohaterkę,Zofię w te piękne strony - to niech tak zostanie. Myślę, że jestem wam winna wytłumaczenie. Zakątek Ciszy to serce bohaterki tego opowiadania. Widocznie podczas pisania tego opowiadania skupiłam się bardziej na emocjach głównej bohaterki, która jak wiele z nas znalazła się na rozdrożu dróg. Wiele musiała doświadczyć by stwierdzić, że to nie miejsce w którym się akurat znalazła jest najważniejsze, a raczej to, co ze sobą zabierze w każde miejsce na Ziemi - a więc: miłość, spokój i radość tworzenia własnej rzeczywistości.

Ja znalazłam dla siebie taką przestrzeń w moim życiu, gdzie radość tworzenia nadała sens radości istnienia. Czego i Tobie życzę.


środa, 27 maja 2015

Pasek

                                                                                                                                                    26.05.2015

Kupiłam sobie pasek do spodni.
Moje zdrowe podejście do odchudzania, czyli zmiany sposobu odżywiania już przyniosło rezultaty. Mam 8 kg mniej. Nogi czują tę zmianę, kręgosłup też. Jest im lżej. Rozmiar ubrań zmniejszył się do 44. Hurra! ... 

Nie spoczywam jednak na laurach lecz znowu przymierzam się do „ataku” na kolejne 
5 kg. Żeby uprzedzić twoje pytania to powiem, że waga sama nie spadła lecz musiałam jej trochę pomóc. Jem świadomie to znaczy, podczas zakupów czytam etykietki i wybieram produkty naturalne i zdrowe. Zamiast smażyć – grilluję. Zamiast piec – gotuję. Owoce jem z dodatkiem jogurtu, ostropestu i innych smacznych i zdrowych dodatków. Małe ilości mięsa rekompensuję sobie sporą ilością kaszy, ryżu lub pełnoziarnistego makaronu, a do tego dużo zdrowych warzyw. Zamiast masła – używam biały ser do smarowania o małej zawartości tłuszczu. Piję wodę niegazowaną z cytryną i miętą, herbatę ziołową. Moja ulubiona - to Czystek, albo czerwona herbata Pu-erh. Piję w większości ciepłe płyny (około 3 l dziennie).

Zaczęłam ćwiczyć w wodzie, oraz chodzić z kijkami. Dwa razy w tygodniu - to na razie mi wystarcza. Przyjęłam, że systematyczność to klucz do sukcesu. Mam ogromną frajdę z uprawiania sportu. Ćwiczę, chodzę wytrwale i cieszę się przy tym jak dziecko. Za sprawą endorfin, które się podczas sportu uwalniają, jestem zadowolona i odprężona, a złe emocje natychmiast wypocę, wymoczę lub wychodzę. Sport to zdrowie - dopiero teraz rozumiem sens tego przysłowia. Nie chodzi tu o sport wyczynowy, gdzie człowiek musi się zmierzyć sam ze sobą i swoimi słabościami ale o ruch i zabawę, wyłącznie dla własnej przyjemności. 

Chodzenie z kijkami pod pachami lub z książką na głowie też ma sens co gorąco polecam zwłaszcza paniom. To proste ćwiczenie zmusza nasze plecy i głowę do prostowania sylwetki i w rezultacie poprawia estetykę chodzenia. Tylko błagam, chodź z tym kijem lub książką po domu, bo w przeciwnym razie możesz być postrzegana za trochę zbzikowaną. 

Teraz muszę ci wytłumaczyć co ma pasek do odchudzania? Kiedy schudłam, zaczęły mi spadać spodnie, bluzki wisiały jak na wieszaku, ale ja nauczona doświadczeniem nie pozbywam się za dużej garderoby. Na wszelki wypadek jak znowu przybiorę na wadze (i nad tym muszę popracować).  Z jednej strony cieszę się, że mam luźne ubrania, ale z drugiej czuję się w nich niepewnie. Spodnie spadają, są wtedy za długie, a ja czuję się w nich źle. Więc kupiłam sobie piękny pasek, ze skóry z ładną ale płaską klamrą, żeby nie wystawała spod bluzek. Za sprawą tego paska,  spodnie znalazły się na swoim miejscu,  a ja czuję się komfortowo i elegancko. 

Uświadomiłam sobie wtedy jak dawno już nie chodziłam z paskiem w spodniach. Po pierwsze, zawsze nosiłam bluzki na spodnie aby przykryć niedoskonałości figury, po drugie nie mogłam kupić sobie odpowiedniego paska, bo producenci po prostu nie kochają pań o większych rozmiarach. Teraz znalazłam się w strefie bezpiecznych zakupów, bo coraz częściej zamiast słyszeć: Takich dużych rozmiarów nie mamy, słyszę: Proszę przymierzyć spodnie w mniejszym rozmiarze.

Chodzi o to drogie panie, żeby podczas zakupów się cieszyć, a nie stresować. Więc trzeba schudnąć i się wyluzować. Nie spinać się, nie mocować, nie płakać i nie katować. Trzeba się kochać, rozpieszczać i doceniać. Jeżeli mówię o rozpieszczaniu to mam na myśli dobre, zdrowe jedzenie i dużo ruchu na świeżym powietrzu. Polecam również nagradzać się za każdy stracony kilogram. No, może za każde kilka kilogramów. 

Moje dzieci zrobiły mi piękny prezent. Otóż z okazji Dnia Matki dostałam kupon upominkowy do jednego ze znanych sklepów z odzieżą sportową i w asyście mojej córki, nabyłam gustowną, estetyczną i kolorową odzież do chodzenia z kijkami. Asysta była mi potrzebna, żebym dokonała zakupów w dobrym rozmiarze (zwykle wybieram rozmiar większy, tak na wszelki wypadek) i w ładnym kolorze (zwykle wybieram czarny, bo wiadomo, że wyszczupla). Już nie mogę się doczekać jutrzejszego marszu w nowym szykownym stroju, specjalnie do tego przeznaczonym. Czuję się taka kochana i to dodaje mi pewności siebie.

A o to codzienne Afirmacje, które pomogą ci przy odchudzaniu:

Moja idealna waga to...(tu wpisz wymarzoną wagę)
Tylko ja decyduję o tym co służy mojemu zdrowiu.
Mam piękne ciało i dobrze się nim opiekuję.
Wszystko co jem, służy mojemu najlepszemu zdrowiu.
Ruch na świeżym powietrzu jest rozkoszą dla mojego ciała i duszy.
Woda i zioła codziennie oczyszczają moje ciało.
Codziennie wyglądam lepiej, lepiej i lepiej.


SCHEDA (2)

                 Bardzo pana przepraszam,  spróbuje jeszcze raz zadzwonić do kuzynki. Proszę mi wybaczyć. Wstała od stolika i poszła w stronę samochodu. Sprawdziła jak się ma kicia i ponownie wybrała numer do Tereski. 

Słucham – nareszcie usłyszała jej głos. Z uśmiechem na twarzy zaczęła rozmowę: To ja Zofia. Dobrze, że jesteś. Coś się stało – Tereska przerwała jej w pół zdania. Zepsuł mi się samochód i utknęłam na stacji benzynowej przy wyjeździe z Rzeszowa . Czy może po mnie przyjechać Tadeusz? - zakończyła ten swój monolog i dopiero się zorientowała, że Tereska nawet się nie odezwała. Jesteś tam? - zapytała. Tak jestem, ale nie wiem jak ci pomóc. Tadeusz jest w trasie, a ja od lat nie prowadziłam samochodu. Daj mi parę minut, to pomyślę kogo by po ciebie wysłać – Tereska z troską szukała w głowie szybkiego rozwiązania transportu Zofii do Dynowa. Słuchaj, to zrobimy tak – Zofia konspiracyjnym głosem powiedziała do Tereski – Jest tu na stacji pewien pan, który zaoferował mi pomoc, więc w tej sytuacji skorzystam. 

Jaki znowu pan? - przerwała jej kuzynka. Starszy pan i na dodatek bardzo miły. No więc pojadę z nim, ale jak wsiądę do tego jego samochodu to wyślę ci esemesem numer rejestracyjny tego auta. Super, ale dlaczego szepczesz? Ktoś cię obserwuje? – Terenia  sciszyła głos dostosowując się do swojej rozmówczyni. No coś ty – wybuchnęły śmiechem prawie jednocześnie. Kto by chciał babę w moim wieku obserwować?  Zosia ubawiona sytuacją zanosiła się od śmiechu. No to po co ta cała konspiracja – dopytywała Tereska. Tak na wszelki wypadek. Ty lepiej nie wypowiadaj słowa „wypadek” bo od razu zaczynam, się niepokoić. Przestań krakać – przerwała jej Zosia. Pan Michałowski wygląda na uczciwego człowieka. Jak powiedziałaś Michałowski? - zapytała – skąd ja znam to nazwisko? Może z kronik kryminalnych – wypaliła Zofia. A, już wiem!. Mamy w Dynowie nowego lekarza o tym nazwisku, to jakaś znana postać, przyjechał do nas z...
- Tereniu, przepraszam, że przerywam te nasze ploteczki, ale jak będziemy tak długo rozmawiać, to mój wybawca się zniechęci i zostanę na lodzie. Zrobimy tak: Wsiądę do samochodu pana Michała i zaraz prześlę ci numery rejestracyjne wozu. Po drodze zadzwonię do ciebie - tak dla pewności. Zgoda – odpowiedziała Terenia. Świetnie zapowiadają się nasze wakacje, jak za dawnych lat – zachichotała do słuchawki. No, to do zobaczenia – Zosia przerwała kuzynce w obawie, że Terenia zacznie wspominać ich młodzieńcze wyskoki i nie skończą tej rozmowy do jutra. 

Wróciła do stolika i od razu przystąpiła do rzeczy. Jestem zmuszona skorzystać z pana propozycji, nie mam innego wyjścia. Michałowski spojrzał na nią zza okularów i z rozbawieniem powiedział coś co ich oboje wprawiło w dobry humor: Moje dziecko ja już jestem w takim wieku, że nawet umiem się cieszyć z faktu, iż zostałem właśnie czyjąś ostatnią deską ratunku. Dopijmy więc zimną już kawę i ustalmy wreszcie gdzie jedziemy ku tej naszej przygodzie – mówił dalej żartobliwie. Moja kuzynka mieszka w Dynowie, mam adres, ale chyba nie trafię tam sama. Ostatni raz byłam w jej domu rodzinnym na wakacjach po maturze. No, to zupełnie niedawno – dokończyłam i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Widzę, że dobrana z nas para – powiedział Michałowski. Na to wygląda – zgodziła się z tym Zosia. Poczuła bowiem do pana Michała niczym nie wymuszoną sympatię. Popatrz moja droga Zofio, jak los potrafi spleść czyjeś losy zupełnie przypadkowo, chociaż w przypadki ja osobiście nie wierzę – zadumał się pan Michał. 

Co ma pan na myśli mówiąc o tych przypadkach – zapytała Zofia. A to,  że ja też jadę do Dynowa i to pierwszy raz w życiu. Kiedy mój syn przeniósł się do tamtejszego szpitala pomyślałem że to gdzieś na końcu świata. Byłem wtedy w Bostonie i wydawało mi się , że nigdy się już nie spotkamy, ale tęsknota za moim jedynakiem przywiodła mnie tutaj szybciej niż myślałem Rozmawiali sobie tak spokojnie jakby nigdzie się nie wybierali. Tak jak dwoje przyjaciół  wspólnej podróży. No czas już na nas – pierwszy wstał pan Michał. Zofia stanęła przy swoim samochodzie i zajęła się kotką, a kiedy zatrzymał się przed nią piękny, luksusowy,  czarny samochód po prostu oniemiała. Michał Michałowski stanął obok niej i wspólnie przepakowali jej bagaże. Dużo tego jak na wakacyjny wyjazd – zauważył i od razu skomentował – chyba że modnisia z pani wyjątkowa. Jaka tam ze mnie modnisia, spakowałam co mam bo może zostanę w Dynowie dłużej, może nawet na zawsze – powiedziała to tak bezpośrednio jakby znali się już od lat. 

Kiedy usadowiła Majkę na tylnym siedzeniu i sama zajęła miejsce koło kierowcy poczuła ulgę, jakiś spokój i przyjemność w jednym. Zastanawiała się czy to luksus tego samochodu, czy obecność jego właściciela. Piękny samochód. To tylko wygodny środek transportu, bardzo dużo podróżuję,  a w moim wieku wygoda to priorytet – mówiąc do Zofii szukał czegoś w schowku umieszczonym w podłokietniku między ich siedzeniami. Wyjął płytę kompaktową i cudowna muzyka zabrzmiała w samochodzie tak czysto i pięknie, że aż ją to zadziwiło. Michałowski widząc na jej twarzy zachwyt, uśmiechnął się lekko. Jechali tak dobrą chwilę w milczeniu, którą przerwał sygnał przychodzącego esemesa. Terenia : Żyjesz? Czekam na te numery i umieram ze strachu. Uśmiechnęła się do siebie czytając ten tekst co nie uszło jego uwagi. Przepraszam, muszę odpisać – popatrzyła tylko na spokojną twarz tego mężczyzny i już wiedziała, że on też jest daleko swoimi myślami. Odpisała krótko: Wszystko jest Ok. Będziemy za 20 minut.

Następne piknięcie i znowu nowa wiadomość. Terenia: Mam was czymś przyjąć, czy szybko go spławimy?  Raczej to drugie. Nie chcę zabierać mu więcej czasu - odpisała. Coś się stało? - zapytał, kiedy wysyła wiadomość. Nie, wszystko w porządku. Kuzynka się niepokoi. A pan już zawiadomił syna, że dojeżdżamy? Nie, bo on nie wie, że jestem w drodze do Dynowa. Uparty jest jak jego matka, a moja świętej pamięci żona. Stanowczo zakazał mi przyjeżdżać, ale który ojciec by tego posłuchał. Uśmiechnął się znowu do swych myśli. To pana żona nie żyje, współczuje – weszła mu w słowo. Niepotrzebnie moje dziecko, to już 10 lat jak odeszła we śnie, w kwiecie wieku, można powiedzieć. Bo ona była piękna i młoda duchem, co niejednego doprowadziło do zguby. Jak mam to rozumieć? - zapytała zaciekawiona tą opowieścią. 

Moja żona była znanym i cenionym prawnikiem. Kobietą o żelaznym charakterze i twarzy anioła. Swoiste połączenie, była niezwykle skuteczna i bystra, a jej uroda to był tylko kamuflaż. Chowała za ta piękną twarzą bezwzględny profesjonalizm. No cóż, paradoksalnie za to ją właśnie kochałem. Oboje się zamyśliliśmy, Michał zapewne wspominał żonę, a ja Pawła, uroczego drania. Do dzisiaj nie wiem za co ja go kochałam. Z zadumy wyrwał nas głos z pokładowego GPS – a. Do celu masz 5 minut, na skrzyżowaniu skręć w lewo, skręć w lewo   - i właśnie skręcaliśmy w ulicę Ogrodową. Przepiękną ulicę w starej części Dynowa. Rozglądałam się wokoło jakbym była tu pierwszy raz. Wszystko wygląda jakoś inaczej – Zofia stwierdziła z przerażeniem. A więc będzie to podróż sentymentalna - odparł jej towarzysz podróży. Otrzymałam w spadku po babci stary dom i muszę się tym zająć. Ach, to scheda tu panią przygnała? Można tak powiedzieć – Zofia od razu pomyślała ciepło o swojej kochanej babci Leokadii, która zawsze była dla niej opoką i lekarstwem na każde zło. 

Teraz też czeka na Zosię spora niespodzianka. Chociaż tym razem Leokadia patrzy na swoją wnuczkę tam z nieba i próbuje ulżyć jej w trudnych chwilach jej życia. Tylko Zosia jest nieświadoma tej cichej opieki.
                                                                                                                             c.d.n.



poniedziałek, 25 maja 2015

SCHEDA (1)

            Zosia wróciła do domu późnym wieczorem. Przysłowie „wszędzie dobrze ale 
w domu najlepiej” jakoś nie pasowało do jej obecnego stanu ducha. Postawiła walizki 
w przedpokoju, rozejrzała się po pustym domu i powiedziała do kotki: no, moja droga, wyruszamy w świat bo tutaj już nic mnie nie trzyma. Kotka była innego zdania, ale cóż pani każe, a Kicia musi. Uniosła swój okazały ogon i ruszyła na balkon. Weszła 
i natychmiast wróciła. Co ci jest Majeczko? Zosia popatrzyła na nią ze współczuciem. 
A więc tobie dom też źle się kojarzy?

Kolejne dni upłynęły na przygotowaniach do podroży. Pakowanie i kompletowanie nowej garderoby zajęło jej kilka dni. Stan konta został zasilony przez odprawę za dwudziestoletnią służbę. Wypłata i oszczędności stanowiłą więc pokaźną kwotę, która zapewni bezpieczeństwo finansowe na czas kiedy Zosia znajdzie nowe zatrudnienie. 

Dostała odpowiedź od swojej kuzynki z Dynowa z zapewnieniem, że będzie gościć Zosię 
z przyjemnością tak długo, jak tylko będzie chciała tam zostać. Tym bardziej, że dom jest duży, a dzieci rozjechały się po świecie, no i stęskniła się za ukochaną kuzynką, którą pamięta z dzieciństwa. Zosia zapakowała więc swój samochód po sam dach, na przednim siedzeniu umieściła kicię i ruszyła przed siebie w długą podróż ku wspomnieniom. 

Ze względu na kotkę robiła dłuższe przerwy, piła kawę, odpoczywała i delektowała się wolnością. Zadzwoniła do swoich dzieci, nie wtajemniczyła ich jednak w swoje plany, 
bo sama jeszcze nie wiedziała jaką podejmie decyzję. Poza tym musi się najpierw zmierzyć z tym co ją czeka na miejscu. Oficjalna wersja, którą przedstawiła swoim pociechom to dłuższy urlop u kuzynki Tereski. Trochę się dziwiły ale już dawno przywykły, że ich mama podejmuje spontaniczne decyzje, zwłaszcza jeżeli chodzi 
o wakacje. 

Podróżowanie w dzisiejszych czasach to czysta przyjemność – zagadnął Zosię starszy pan, który podróżował w pojedynkę i chyba znużyła go ta samotność. Tak rzeczywiście – przytaknęła. Przepraszam za śmiałość, czy mogę zapytać dokąd pani zmierza? Ku przygodzie – odpowiedziała wymijająco. A tak konkretnie – dopytywał przypadkowy znajomy. Tak dokładnie to jadę rozprawić się z przeszłością. To w takim razie będzie trudne wyzwanie – zamyślił się starszy pan. Dlaczego pan tak sądzi? Moja droga, przepraszam ja się nie przedstawiłem Michał Michałowski – szarmancko wstał i czekał, aż ona poda mu swoją dłoń. Zofia Gawłowska – powiedziała krótko. 

A wracając do naszej rozmowy – kontynuował pan Michał - to słowo „ rozprawić się”,  kojarzy mi się raczej z trudną przeszłością. Nie chcę być wścibski ale muszę zapytać czy dobrze to pani przemyślała? Zofia popatrzyła na niego zażenowana jego dociekliwością ale nie zamierzała mu się zwierzać. To się jeszcze okaże – odpowiedziała wymijająco. Wstała i krótkim -  do widzenia - pożegnała pana Michała Michałowskiego. Swoją drogą,  czy jego rodzice mieli takie poczucie humoru czy raczej jego brak. Michał,  i na dodatek Michałowski. Miło było panią poznać – powiedział starszy pan kiedy była już przy samochodzie. 

Następny postój dopiero za Rzeszowem – powiedziała do Majki, która wylegiwała się 
w cieniu przy otwartym oknie. Posłusznie wcisnęła się do swojej torby podróżnej i cicho miauknęła. Wiem, wiem, trochę dużo tych podroży, ale teraz mogę ci obiecać, że zakotwiczymy w Dynowie na dłuższy czas. Może na całe wakacje – Zosia się trochę rozmarzyła, ale szybko przywołała się do porządku i skupiła na jeździe. Podróżowanie 
w dzisiejszych czasach to rzeczywiście przyjemność – uśmiechnęła się na wspomnienie 
Pana Michała. Swoją droga bardzo sympatyczny ten starszy pan. Zosia miała trochę wyrzutów sumienia, że tak szorstko go potraktowała. Szybko jednak o nim zapomniała 
bo ruch na autostradzie zrobił się spory i musiała skupić się na drodze. Tym bardziej, 
że samochód raz po raz wydawał jakieś niepokojące dźwięki.

Proszę, kochany samochodziku nie psuj się teraz – Zosia błagalnym głosem przemówiła 
do auta. Ja chyba zwariowałam, rozmawiam z kotką albo samochodem, a jak żywy człowiek do mnie mówi to mi się nie chce odzywać. Jeżeli jeszcze nie zwariowałam to lada moment to nastąpi. Jej rozważania przerwał kolejny dźwięk, który wydobył się z silnika jej samochodu. Co teraz mam zrobić? Zatrzymać się czy jechać dalej, rozważała spanikowana. Jadę, najdalej jak się da – powiedziała na głos. Jak powiedziała tak zrobiła i zatrzymała się dopiero za Rzeszowem. Zostało jeszcze parę kilometrów, zadzwonię do Tereski na pewno coś wspólnie wymyślimy. 

Kiedy zjeżdżała na stację ,dziękowała Bogu, że się udało. Znalazła dogodne miejsce na parkingu, blisko wejścia na wypadek gdyby musiała zostawić tu samochód. Zgasiła silnik i dla pewności spróbowała odpalić go jeszcze raz. Niestety, bez skutku. No i miałam rację – znowu powiedziała do siebie. Trudno, najpierw kawa, a potem zadzwonię do Tereski – zadecydowała zadowolona, że udało się jej dojechać tak daleko. Zapięła smycz i wyprowadziła kotkę z samochodu. Odrobina ruchu dobrze jej zrobi,  wygląda na bardzo osowiałą. Oj,  ty moje biedactwo, chyba źle się czujesz. Jeszcze troszkę i będziemy bezpieczne. Schyliła się by pogłaskać Majkę i w tym momencie zobaczyła znajomego Michała Michałowskiego, który machał do niej przyjaźnie, zapraszając do swojego stolika na tarasie baru przyległego do stacji. No widzisz, jeszcze jego nam brakowało – powiedziała cichutko wprost do kudłatego uszka kici. Zaprowadziła kotkę do samochodu, a sama skierowała kroki do stolika Michałowskiego. 

Witam ponownie – z uśmiechem na twarzy przywitał ja Michał Michałowski – mamy dzisiaj szczęście spotykając się po raz drugi. Kto ma szczęście to ma, ja mam pecha, bo zepsuł mi się właśnie samochód i muszę jakoś zorganizować dalsza podróż. Opadła bez siły na krześle obok starszego pana. No to mamy swoiste szczęście w nieszczęściu – jej rozmówca najwidoczniej nie pojmował problemu jaki ją dosięgnął. Jak mam to zrozumieć? Zofia poczuła się przez chwilę jak w gabinecie u Alicji. Nieszczęście to jest awaria samochodu, a szczęściem jest nasze spotkanie. Kiedy zobaczył rozbawienie w jej oczach od razu wyjaśnił. Mam czas, wygodny samochód i chęć by pani pomóc. Nim mi pani odmówi, proszę dobrze rozważyć moją propozycję. No wie pan – Zosia zaczęła ostrożnie - mało się znamy i nie chciałabym pana fatygować. To dla mnie żadna fatyga, a raczej przyjemność pomóc tak uroczej młodej damie. Jest pan wyjątkowym człowiekiem, ale ja naprawdę sobie poradzę. 

Zamówiła kawę i szarlotkę na gorąco, bo czuła już ucisk w żołądku spowodowany stresem. Ma pani ślicznego kota – odezwał się jej towarzysz. Tak, faktycznie Majka jest uroczym stworzeniem. W takim razie obie panie jesteście urocze – dodał. Zofia spojrzała na niego nieufnym spojrzeniem – On chyba mnie nie podrywa? - pomyślała. Proszę się nie niepokoić – powiedział,  jakby czytał w jej myślach – mam syna w pani wieku i .... 
I ? – Zofia zachęciła mężczyznę do dalszych zwierzeń – i chciałbym mieć taka synową jak pani, ale to tylko moje pobożne życzenia. Jadę do mojego syna Tymoteusza, który ma teraz problemy rodzinne i bardzo potrzebuje wsparcia. Dobrze,  że ma na kogo liczyć – Zofia położyła swoją dłoń na pomarszczoną ale wyjątkowo wypielęgnowaną rękę mężczyzny. Dziękuję za dobre słowo - odpowiedział. 

Chyba oboje potrzebowali otuchy i wzajemnego wsparcia. Chociaż Zofia jeszcze tego nie wiedziała. Wybrała numer do Tereski ale jej telefon był poza zasięgiem. Trochę zaniepokojona rozważała czy aby nie przyjąć propozycji Michała Michałowskiego. Zauważyła kątem oka, że siedział trochę nieobecny, jakby zatopiony w swoich myślach. Przegnał jednak te chmury i z uroczym uśmiechem zaproponował: To może najpierw powie mi pani dokąd jedzie, a potem wymyślimy takie rozwiązanie, które nie będzie nas obojga krępować.
                                                                                                                                       c.d.n.

niedziela, 24 maja 2015

ZAKĄTEK CISZY (3)

3.
              Zofia zajęła jednoosobowy pokój ze względu na kotkę. Ustawiła kuwetę, drapak i miseczki Majki. Koszyczek do spania postawiła na podłodze, blisko łóżka. Swoim zwyczajem rozpakowała walizkę, kosmetyki ustawiła w łazience. Kicia sprawdzała każdy kąt nie spuszczając swojego czujnego wzroku ze swojej pani. Będzie nam tu dobrze – Zofia westchnęła bez wiary. Na małym balkoniku stał stolik i jedno krzesło. Usiadła przy tym małym stoliku i pomyślała, że tak wygląda właśnie jej życie – mały samotny świat. 

Kicia wskoczyła na kolana swojej pani. Siedziały, grzejąc się w majowym słońcu. Wtedy Zofia poczuła się szczęśliwa i wolna, gotowa na nowe wyzwania. Odszedł strach, nadeszła nadzieja. Wszystko się jakoś zatarło. Poczuła, że jest sama lecz nie samotna, wolna, ale nie bezrobotna, gotowa zacząć żyć od nowa. 

Zosiu, chodź do nas – rozległo się wołanie. Spojrzała w dół i pomachała Alicji, która siedziała na tarasie z kobietą , której Zofia nie kojarzyła. Przepraszam cię, Majeczko ale obowiązki mnie wzywają. Lekko pchnęła kicię, a ta obrażona, podniosła swój piękny puszysty ogon i z przekorą wyłożyła się na łóżku Zofii. Mój Boże, jak ja cię wychowałam, wstyd się przyznać.

To jest właśnie Zosia – Alicja przedstawiła sobie obie panie.  Jola – powiedziała krótko ta druga, wyciągając do niej dłoń. Uścisk miała mocny i szczery. Sylwetka wysportowana i prosta postawa, świadczyła o jej dobrej kondycji. Wyglądała świeżo i młodo. Będziemy razem pracować i musimy dograć szczegóły – powiedziała Jola z błyskiem radości w oczach. No to ja panie zostawię same i zajmę się swoim planem zajęć. Alicja wstała i odeszła spokojnym i dostojnym krokiem.

W pensjonacie panował ruch i ożywienie. Panie zajmowały pokoje, wymieniały się spostrzeżeniami i odkrywały nowe fascynujące miejsca w gościnnej Krainie Szeptów. Kiedy omówiły już z Jolą wszystkie szczegóły i skończyły rozmowę, Zosia odetchnęła z ulgą. Jej obowiązki sprowadzały się do opieki na sześcioma uczestniczkami Anielskiej Terapii, które mają słabą kondycję i na co dzień prawie nie uprawiają sportu. Gimnastyka na świeżym powietrzu i spacery z kijkami na krótkie dystanse, to należy od dziś do jej obowiązków. Zosia była zachwycona. Nie dość, że będzie robić to co lubi to jeszcze dostanie za to zapłatę.

Jestem szczęśliwa - mówiła światu i wszystkim wokoło, gestem, spojrzeniem i promiennym uśmiechem. Kiedy spotkały się w jadalni, Alicja popatrzyła na nią i powiedziała z zachwytem: Taką cię właśnie lubię, pełną energii i dobrego humoru.

Do wieczora każda z uczestniczek Anielskiej Terapii próbowała na swój sposób zadomowić się w pensjonacie o pięknej nazwie - Kraina Szeptów. Każdy krzaczek w ogrodzie, każde drzewo w sadzie, szeptało do nich na swój sposób. Dzień płynął leniwie, spokojnie i czarownie. Nawet Joanna się wyciszyła i przestała wydzwaniać do swoich pracownic. Telefon zostawiła w pokoju i zupełnie przestała się nim przejmować. Kolacja podana w jadalni, wieńczyła dzisiejszy dzień. Kominek roztaczał piękny blask, a zapach palonego drzewa działał na wszystkich kojąco. 

O 21.oo  Zofia w swoim pokoiku, zmęczona ale szczęśliwa zasypiała w wygodnym łóżku. Jej kotka wymościła się wygodnie na poduszce obok swojej pani. Ledwo zamknęła oczy, a natychmiast ogarnął ją głęboki sen. W swoim śnie, Zofia zobaczyła dom swojej Babci, daleko stąd w jej ukochanych Bieszczadach. Ten stary dom należał kiedyś do jej Babci, potem Mamy, a teraz odziedziczyła go Zofia. Stała na polanie i zadawała sobie pytanie : Po co mi ten stary dom? Tyle mam kłopotów, a tu jeszcze to spada mi na głowę. I już chciała stamtąd odejść, kiedy ktoś lub coś zaprosiło ją do środka. 

Zofia postanowiła tylko zajrzeć do wnętrza domu,  żeby potem niczego nie żałować. Weszła do ciemnej sieni i już chciała się wycofać, kiedy usłyszała wesołe głosy szczęśliwych ludzi przy biesiadnym stole. Nie miała problemów by owe głosy zlokalizować, bo do wnętrza chaty prowadziły tylko jedne drzwi. Smuga światła na dole drzwi upewniła ją o tym. Zebrała w sobie całą odwagę i zapukała. Nikt jej nie odpowiadał. Wtem drzwi z charakterystycznym skrzypnięciem same się otwarły. Zrobiła krok do przodu i znalazła się pięknym, prawie bajkowym wnętrzu. 

Na środku stał biały piec z gliny, taki sam jaki miała jej Babcia. Wokół krzątała się gospodyni. Podawała kolejną strawę w gorącym żeliwnym kociołku. Pachniało w tym domu chlebem, mięsem i ciastem drożdżowym. Zofia z dzieciństwa doskonale znała te zapachy i od lat o nich marzyła. Weszła do izby ale nikt jej nie zauważył więc odważyła się podejść do stołu i przywitać z gospodarzami. 

Wnętrze chaty wyłożone było drewnem jak w chacie z bali, kominek i piec z kamiennego piaskowca. Podłogi drewniane z desek pięknie nawoskowane. Zasłonki i obicia kanapy w kwiatowe wzory, na parapetach okiennych ustawione małe lampki. Na środku stał piękny drewniany stół i ludzie uśmiechnięci i szczęśliwi przy kolacji i miłej rozmowie. Boże, to jest dom moich marzeń – powiedziała bezgłośnie Zofia. Tylko dlaczego ci ludzie mnie nie widzą? Dlaczego nie potrafię nic powiedzieć? 

Wtedy gospodyni się odwróciła i Zofia przeżyła szok – Przecież to ja!  Zobaczyła się jak w lustrzanym odbiciu. Szczęście malowało się na jej twarzy, to znaczy tej Zofii z lustrzanego odbicia. Kochanie, dołącz do nas – usłyszała miły męski głos z wnętrza izby. Tak, już idę tylko zamknę drzwi bo chyba wiatr je otworzył – odpowiedziała kobieta łudząco podobna do Zofii. Drzwi się zamknęły i... Zofia obudziła się cała zalana potem, ale jakaś taka szczęśliwa i spokojna. Przecież to był sen – powiedziała do siebie, a może do kici, która zeskoczyła na podłogę i drapiąc drzwi na mały balkon upomniała swoja panią, że pora wyjść na świeże powietrze i powitać świt.

 Zosia już rozbudzona na dobre zapragnęła życia takiego jak w swoim śnie. Zapamiętała słowa, które niedawno powiedziała do niej Alicja: Najlepsze rozwiązania przychodzą do nas we śnie. Zofia wzięła sobie do serca słowa swojej Anielskiej Terapeutki bo na nocnej szafce przed snem położyła notes, długopis i okulary -  tak na wszelki wypadek. Otworzyła ten zeszyt i zapisała: Mój pierwszy sen w Krainie Szeptów.

Kolejne słowa jakoś same układały się w piękne opowiadanie, które było początkiem wielkiej przygody, jaką wyśniła sobie Zofia.





















PS. Przygody Zofii, Alicji, Klary, Dany i Łucji zamieszkały w mojej wyobraźni 
wiele lat temu. Opisałam je w formie opowiadań i schowałam do mojej szuflady. 
Napisałam w ten sposób kilka książek.

W opowiadaniach ZAKĄTEK CISZY oraz SCHEDA opisuję dalsze losy Zofii. 
Mam nadzieję, że fragmenty, które kolejno ukażą się na moim blogu, 
zachęcą Cię do przeczytania książek, które aktualnie przygotowuję do druku.

Walka z własnym Cieniem

                                                                                                                                               18.02.2015 r.
1. Przyjaźń.

Zaprzyjaźnij się sama ze sobą, a potem inne twoje relacje zakwitną jak kwiaty po deszczu wiosenną porą. Wiem o czym mówię bo sama zastosowałam się do tej rady. 

Często pytam swoje przyjaciółki jakie zalety lubią, a jakich wad u siebie nie lubią? Często słyszę: muszę się zastanowić, albo odpowiadają wymijając: nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Warto się nad tym zastanowić, gorąco polecam. Kiedy poznamy swoje zalety polubimy same siebie, a to miła odmiana lubić w sobie wiele rzeczy i jeszcze sobie zdawać z tego sprawę. Mamy wtedy jasność, że skoro my się lubimy to inni też mogą nas polubić, ba - nawet pokochać. 

Jeżeli zdajemy sobie sprawę ze swoich wad, możemy nad nimi pracować. Możemy się odchudzić jeżeli tego pragniemy, możemy nauczyć się gotować albo zacząć pisać. Możemy wiele ale najpierw musimy się zastanowić czy chcemy zmierzyć się z własnym cieniem. Cieniem nazywam moją słaba stronę charakteru, przywarę, która chodzi za mną jako moje własne odbicie, odzwierciedla moje słabości, a ja nie mogę się jej pozbyć - jak człowiek własnego cienia. Ja i moja słabość, coś co nie pozwala mi się w pełni pokochać, nawet zaakceptować, a jednak się z nim nie rozstaję. Zapytasz dlaczego? Dlatego, że sama boję się tej konfrontacji. 

Boję się, że nie dam rady, kolejny raz zmierzyć się z czymś nad czym nie panuję. Mam świadomość swojej niedoskonałości ale ciągle znajduję usprawiedliwienie dla swoich słabości. Każdy ma jakąś sferę swojego życia nad którą nie panuje. Moim cieniem jest nadwaga, ciągły, powolny wzrost wagi. Regularne powiększanie garderoby uświadomiło mi, że ja mam już problem. Cóż - jestem coraz starsza, coraz mniej ruchliw, no i mam swoje dolegliwości zdrowotne, które stanowią alibi dla mojej coraz to większej wagi. Rozmiar 44 nagle stał się 48, waga poszła w górę, ale ja dalej trzymam się dzielnie, staram się wyglądać dobrze, ubrać stosownie do okoliczności i do mojego wieku. Kupuję odzież, ładną i pasującą na mnie jak ulał i... tu jest pułapka. Bo skoro coś mi pasuje to znaczy w moim mniemaniu, że nie jest tak źle, ponieważ mogę kupić na siebie dopasowaną odzież. 

Ostatnio postanowiłam się przyjrzeć swojej figurze tak bez ładnej odzieży i stwierdziłam ze smutkiem, że nie jest tak dobrze jak mi się wydawało. Usiadłam już ładnie ubrana w szlafroczek miło otulający moją sylwetkę i postanowiłam oswoić się z myślą, że już taka młoda i taka śliczna nie będę i trzeba się ze sobą zaprzyjaźnić. Doszłam do wniosku, że kiedy jestem sama w domowym zaciszu lub wśród ludzi, którzy mnie akceptują taką jaka jestem to nawet nie myślę, że trzeba by się odchudzić. 

Wystarczy jednak wyjechać na wczasy, wyjść na przyjęcie w dużym gronie i zaczynam mieć problem. Robię się smutna, mam świadomość własnej niedoskonałości, a raczej nadmiernej wagi. Nadrabiam miną, staram się być miła i przy bliższym poznaniu usprawiedliwiam moją wagę stanem zdrowia i pewnymi ograniczeniami ruchowymi . Jest mi źle z samą sobą ale nic nie robię aby to zmienić. Dlaczego? Z prostej przyczyny boję się, że kolejny raz mi się to nie uda. Kolejny raz schudnę by potem wrócić do swojej wagi. Mam dość stanów euforii i na przemian spadków wiary w siebie, wraz ze wzrostem mojej wagi. 

Z racji mojej terapeutycznej pracy mam często do czynienia z kobietami, które mają podobne problemy, nie tyle z nadwaga, co akceptacją siebie w tym większym wydaniu. Jestem pogodna i uśmiechnięta, bo kocham ludzi i z pasją wykonuję swoją pracę, ale postanowiłam w końcu zmierzyć się ze swoim cieniem. 

Jestem w Turcji w pięknym mieście. Jest 18 luty, piękna pogoda, słońce, temperatura ponad 30 stopni. Pozwalam rozpieszczać się promieniom słonecznym. Mam śniadą karnację i już jestem ładnie opalona. Dodaje mi to pewności siebie, ale mam problem żeby rozebrać się do stroju kąpielowego, chociaż jest gustowny, markowy i dobrze dopasowany. Rozglądam się wokół siebie. Jest dobrze - większość kobiet, podobnie jak ja ma większe rozmiary. Czuję ulgę, chociaż moja nowa koleżanka ma rozmiar 40 i ładną sylwetkę mimo swoich 69 lat.
Można jej pozazdrościć wyglądu, gustu ale co najważniejsze zdrowia i kondycji. Jest miła, zadowolona i ogromnie pewna siebie. Jest dobrze wychowana i nie komentuje mojego wyglądu. Za to ja podziwiam jej sposób bycia, chodzenia i dobry gust. 

Przez cały czas toczę walkę ze sobą, a raczej z moim cieniem. Dzisiaj po trzech tygodniach wczasowania, wylegiwania się na słoneczku, podjęłam pewne postanowienie: otóż zmierzę się w końcu ze swoim cieniem. Zmierzę się ze swoją słabością. Postanowiłam zaprzyjaźnić się ze sobą, być dla siebie dobra, wyrozumiała. Postanowiłam pokochać swoje ciało i dobrze się nim opiekować. Jak to zrobię? Spokojnie z miłością, mądrze i cierpliwie. W domu mogę wdrożyć zdrowe odżywianie i zastosować dietę stosowną do mojego stanu zdrowia. Teraz muszę jeść mniej, mądrzej i spokojnie przygotować organizm do zmiany odżywiania. 

Nic nikomu nie mówiąc przeszłam do pierwszego etapu odchudzania się. Jedz dobrze ale zdrowo - powiedziałam do siebie, siedząc przy stole w jadalni. Moja koleżanka przyjrzała się zawartości mojego talerza i zapytała czy źle się czuję. Odpowiedziałam, że wręcz przeciwnie i powoli zaczęłam realizować swój tajemny plan. Poczułam się lepiej, poczułam, że zaczynam panować nad własnym życiem. Może powiesz, że nie rozumiesz czym ja się tak podniecam, przecież to pierwszy dzień kiedy jem mniej i nic więcej nie zrobiłam. Ja jednak wiem, że tym razem jest inaczej, ponieważ pokochałam się na tyle mocno, że zrobięw szystko, by poczuć się lepiej w swoim towarzystwie. 

Pierwszy raz nie uciekam od problemu, nie usprawiedliwiam się i nawet nie walczę ze sobą. Postanowiłam zmierzyć się z własnym cieniem. Moje wady to brak wytrwałości i konsekwencji. Zbyt dużo mówię, zbyt mało robię. Teraz mam tego świadomość i postanowiłam przeprowadzić moją metamorfozę bez zbędnego rozgłosu. Tylko ja i mój cień. Ty staniesz się świadkiem mojej drogi do zdrowia, kondycji i radości życia.

 Wiem, że będzie ciężko. Mam świadomość, że wiele od siebie wymagam, ale wiem również, że na drugiej szali jest zdrowie, zadowolenie z siebie i długie życie szczęśliwej kobiety. 

Warto zmierzyć się z własnym cieniem, warto się ze sobą zaprzyjaźnić.